wtorek, 13 listopada 2012

32.I to było w nim interesujące.

-No to jesteśmy na miejscu-powiedziała nauczycielka wychowania fizycznego,pani Smith.
Jack i Michael rzucili się na trawę.Zaczęłam się śmiać.Rozejrzałam się wkoło.Naprawdę ładna okolica z daleka od cywilizacji.Kawałek dalej dostrzegłam kilka pieńków.Poszłam w ich kierunku,aby na nich usiąść.No przynajmniej taki miałam zamiar,bo w praktyce skończyło się to tak,że Jack złapał mnie za nogę i jak długa runęłam na trawę.Chłopaki wybuchnęli śmiechem.Zdjęłam plecak i przekręciłam się na plecy.Spojrzałam na białe chmurki powoli sunące po błękitnym niebie.Piękny początek wiosny.
Leżeliśmy na trawie dłuższą chwilę,aż nagle coś zrzucono nam na głowy.Odruchowo podniosłam się i zrzuciłam z siebie coś,co przypominało dziwną płachtę.
-Namiot się sam nie rozłoży,więc radziłbym wam wstać i mi pomóc-powiedział stojący przed nami Chad.
-Będziemy w jednym namiocie?-zapytał Michael
-Tak-powiedział Chad  rozglądając się po okolicy.
-Ale...tak od razu nas przydzielili do wspólnego namiotu?-spytał wyraźnie zdziwiony Jack.
-Jasne ,że nie-Chad zaczął kopać jakiś kamyk.-Amy miała być z Penelope i Jackie,ale dokonałem kilku zmian i jesteśmy wszyscy razem.
-Dobra,to bierzmy się do roboty-powiedział Michael.
Jeśli mam być szczera,rozkładanie namiotu szło nam wręcz beznadziejnie.Po wielu próbach,wreszcie rozstawiliśmy go.Zmęczony Jack  prawie bezwładnie opadł na trawę.Michael przeszukiwał swój plecak.Przy  wbijaniu gwoździ do zamocowania namiotu wielokrotnie uderzył się w rękę,więc chciał założyć opatrunek.Natomiast Chad przyglądał się krytycznym okiem naszej robocie.
-Mówię ci-zaczął.-On się zawali.
-Nie no co ty,utrzyma się!-krzyknął do niego Jack.
-Zobaczymy...zobaczymy-powiedział i usiadł na trawie.Przysiadłam się do niego.Chad odwrócił głowę w moją stronę i uśmiechnął się.Jego uśmiech był naprawdę zniewalający.
Był inny niż reszta chłopaków w jego wieku.Wydawało się,że ma całkowicie inny światopogląd.I to było w nim  interesujące.
Pod wieczór nauczyciele zwołali nas na zbiórkę.
-Wszyscy już są?A więc dobrze.Zrobimy sobie mały konkurs,ale najpierw dobierzcie się w pary-powiedziała pani Smith.
Nagle wszyscy w pośpiechu zaczęli się przemieszczać.Nikt nie chciał zostać bez pary.Odwróciłam się i już miałam iść szukać sobie jakiegoś partnera,kiedy obok mnie pojawił się Chad.
-Każdy ma już parę?-nauczycielka rozejrzała się wkoło.-Więc konkurs polega na znalezieniu 10 kartek ukrytych w lesie...Tak w lesie-dodała,kiedy zobaczyła zdziwione miny uczniów.-Która para zdobędzie najwięcej kartek wygrywa.W tym pudełku-powiedziała wskazując na karton,stojący po jej lewej stronie.-są latarki.Starczy dla każdego z was.Kiedy usłyszycie dźwięk syreny policyjnej,znaczy to,że macie wrócić do obozu.Zrozumiano?Macie godzinę.Czas start.
Wszyscy rzucili się do kartonu z latarkami.Odsunęłam się na bok,aby czasem mnie nie stratowali.Chad podszedł do mnie i wręczył latarkę.Zapaliłam ją i weszliśmy do lasu.
O dziwo wszystkie pary zachowywały się cicho.Może się czegoś bały?My też szliśmy w ciszy.Nie wiedziałam dokładnie czego szukamy,Chad tak samo,więc równie dobrze moglibyśmy kręcić się po lesie bez końca.Dostrzegłam jedną z kartek,więc zerwałam ją i schowałam do kieszeni.Poczułam,że jedne ze sznurówek moich starych glanów rozwiązały się,więc zatrzymałam się.Kiedy skończyłam wiązać buta,Chada już nie było.Zrobiłam zaledwie kilka kroków i moja latarka przestała świecić.Nerwowo zaczęłam wciskać przycisk,który ją włączał. Bez skutku.Przeszedł mnie dreszcz,ale mimo to poszłam dalej.Szłam prosto przed siebie przedzierając się przez ciemność i ciszę.
Po kilku minutach doszłam do jakiegoś domu.Dom pośrodku lasu?Od samego początku wydawało mi się to dość dziwne.Dostrzegłam,że w domu pali się światło,więc poszłam w jego kierunku.Może tam mieliby jakąś latarkę,która działałaby rzecz jasna.Stanęłam przed ogrodzeniem z siatki i wzrokiem szukałam furtki.Obeszłam całą działkę dookoła,ale nie znalazłam wejścia.Dość dziwne.Pomyślałam,że nic tu po mnie i gwałtownie odwróciłam się i prawie dostałam zawału.Za mną stał wysoki mężczyzna z brązową brodą.Twarz oświetlał sobie latarką,a w lesie trzymał piłę maszynową,na którą wolałam nie zwracać uwagi.
Nie miałam zielonego pojęcia,skąd owa osoba się tu wzięła i kiedy przyszła.Teraz dzieliło nas tylko pół metra.
-Czego tutaj szukasz?-zapytał niskim głosem mężczyzna.Widać było,że nie jest zadowolony z mojej obecności.
-J-ja zgubiłam-m się...-powiedziałam jąkając się.Głośno przełknęłam ślinę.
-Tak?A po co tutaj w ogóle przychodziłaś?Może jesteś jakąś kolejną dziwką...Nie martw się,już ja się tobą zajmę-powiedział mężczyzna i zaczął się do mnie przybliżać.Odruchowo cofnęłam się do tyłu,ale od razu natrafiłam na siatkę.Nie wiedziałam co zrobić.Można powiedzieć,że znalazłam się w sytuacji bez wyjścia gdy nagle...
Mężczyzna z łomotem upadł na ziemię,a piła wypadła mu z ręki.Moim oczom ukazał się Chad z łopatą w ręce.Musiał ogłuszyć mężczyznę narzędziem.Chłopak złapał mnie za nadgarstek i odciągnął jak najdalej domu.Dopiero potem mnie puścił.
-D-dziękuję...-powiedziałam niepewnie wciąż będąc w dużym szoku.
-Nie masz za co-powiedział Chad.
Wtedy zabrzmiał odgłos syreny policyjnej.Chłopak szybko zawrócił.Szłam tuż za nim nie chcąc znów się zgubić.Chad po drodze zauważył kolejna z kartek.Zerwał ją i poszedł dalej.
-Ile znalazłeś?-zapytałam,żeby rozpocząć jakąkolwiek rozmowę.
-Jedną-odpowiedział.
-Były aż tak dobrze ukryte?
-Nie wiem-powiedział Chad.-Szukałem Ciebie,a nie kartek-dodał widząc moje zdziwione spojrzenie.
Milczałam.Nie wiedziałam,co mam mu na to odpowiedzieć.
Dalszą drogę do obozu przebyliśmy w milczeniu.Oddaliśmy dwie kartki nauczycielom i poszliśmy pomóc Michael'owi i Jack'owi z namiotem,który jednak się przewrócił.
-Widzisz?-powiedział Chad śmiejąc się.-Wiedziałem,że się zawali.