sobota, 16 lutego 2013

Ważne!




Ogłoszenia Parafialne!

Blog zawieszony do odwołania,aktualnie znajdziecie mnie tu : http://i-never-meant-any-harm-to-you.blogspot.com/

Wings Up.
Wasza Pędzelowata.




czwartek, 6 grudnia 2012

33.Zaufanie podstawą przyjaźni.

-Amy,gdzie ty jesteś,przecież zaraz przyjdzie moja...
-Wiem przecież,zaraz będę-powiedziałam do telefonu.Dobrze wiedziałam,co Jack chciał powiedzieć.
Dziś z Michaelem mieliśmy poznać jego nową dziewczynę.I chyba bardzo się tym przejmował.
Dokładnie dwie minuty później byłam już w restauracji.Podeszłam do stolika,przy którym siedział już Jack i Michael.Zdjęłam swoją skórzaną kurtkę.
-Masz szczęście,że jej jeszcze nie ma.-powiedział Jack poprawiając włosy.
-Bardzo miłe powitanie-odpowiedziałam.
Jack był ze swoją dziewczyną już dwa tygodnie,a my nawet nie znaliśmy jej imienia.Mimo to,widać było,że Jack naprawdę zaangażował się w związek i chyba naprawdę był zakochany.Ta dziewczyna całkowicie go odmieniła,nie jestem pewna,czy do końca na dobre.
Schyliłam się,żeby zawiązać buta.Nagle Jack energicznie podniósł się z siedzenia.
-No hej-powiedział.Miałam głowę pod stołem,dlatego nie widziałam kto przyszedł.Wywnioskowałam,że musi to być Jack'a.
-Cześć,jestem Michael-powiedział nasz towarzysz.
-Hej,jestem Brooke.Miło mi cię poznać-usłyszałam dobrze znany mi głos.
Nie mogłam w to uwierzyć.Z rozpędem podniosłam głowę,ale od razu uderzyłam w stół.Ponownie,tym razem już wolniej wychyliłam się spod stołu i zaczęłam rozmasowywać potłuczoną głowę.
Jednak nie myliłam się.Przede mną stała Brooke w całej swojej okazałości.Była ubrana w czarną sukienkę dochodzącą za kolana.Włosy spięła w długi warkocz wijący się na plecach.
Widać było,że zmieszała się na mój widok.
-A to jest Amy-powiedział Jack widząc,że jakoś nie śpieszę się do zapoznania z Brooke.
-Eee....jakby to powiedzieć...my się już znamy...-odpowiedziała.
-Tak?A skąd?
-No wiesz...-zaczęła.
-Tak się składa,że byłyśmy przez dziewięć lat w jednej klasie.I  jeszcze chwile temu byłam przekonana,że się przyjaźnimy-przerwałam jej.
-No bo tak jest-powiedziała Brooke zdecydowanym głosem.
-Tak?To czemu podczas naszych spotkań w czasie tych dwóch tygodni nawet nie wspomniałaś,że masz chłopaka?-wzięłam swoją kurtkę i torbę z krzesła.-Zaufanie podstawą przyjaźni-dodałam widząc,że Brooke już otwiera usta żeby coś powiedzieć i wyszłam z restauracji.
Założyłam kurtkę i rozejrzałam się.Nie wiedziałam,co mam ze sobą zrobić.Pomyślałam,że mogłabym pójść na cmentarz.Tak też zrobiłam.
Była pora obiadowa,dlatego w mieście nie było zbyt dużego tłoku.Mogłam swobodnie przemieszczać się uliczkami.
-A koleżance dokąd się tak śpieszy?-usłyszałam  kolejny znajomy głos.
-W sumie to nigdzie-powiedziałam odgarniając włosy.-Pomyślałam,że skoro mam wolne popołudnie pójdę na cmentarz...
-Do rodziców?-spytał Chad.
-Tak.To też...
Szłam dalej.Po jakimś czasie zorientowałam się,że Chad nadal idzie obok mnie.
-A ty gdzie się wybierasz?-zapytałam go.
-Na cmentarz, żebyś miała jakieś towarzystwo.O ile chcesz...
-Nie mam nic przeciwko-powiedziałam,mimo że wolałabym iść sama i uśmiechnęłam się.
Kiedy doszliśmy do grobu Joe zapadła głucha cisza.Może to dobrze,może tego w tamtym momencie potrzebowałam.Schyliłam się,żeby zawiązać buta.Grzywka przesłoniła mi ozy,więc wykorzystałam sytuacje i spod niej spojrzałam na Chada.
Dopiero teraz zauważyłam,że wygląda inaczej niż zwykle.Jego włosy wciąż były idealnie ułożone,ale w jego oczach nie było tego czegoś,co sprawiało,że były takie ładne.Był blady na twarzy.Za blady.Widać było,że czymś się martwi,że o czymś myśli dość intensywnie.
Poprawiłam grzywkę.Nie miałam zamiaru pytać się,co się stało.Najwidoczniej Chad był osobą,która nie umie bądź nie lubi mówić o swoich uczuciach.Był w tym trochę podobny do mnie.
Tylko,że on nie wydawał mi się być nadwrażliwcem.W przeciwieństwie do mnie.I to mnie później zgubiło.

wtorek, 13 listopada 2012

32.I to było w nim interesujące.

-No to jesteśmy na miejscu-powiedziała nauczycielka wychowania fizycznego,pani Smith.
Jack i Michael rzucili się na trawę.Zaczęłam się śmiać.Rozejrzałam się wkoło.Naprawdę ładna okolica z daleka od cywilizacji.Kawałek dalej dostrzegłam kilka pieńków.Poszłam w ich kierunku,aby na nich usiąść.No przynajmniej taki miałam zamiar,bo w praktyce skończyło się to tak,że Jack złapał mnie za nogę i jak długa runęłam na trawę.Chłopaki wybuchnęli śmiechem.Zdjęłam plecak i przekręciłam się na plecy.Spojrzałam na białe chmurki powoli sunące po błękitnym niebie.Piękny początek wiosny.
Leżeliśmy na trawie dłuższą chwilę,aż nagle coś zrzucono nam na głowy.Odruchowo podniosłam się i zrzuciłam z siebie coś,co przypominało dziwną płachtę.
-Namiot się sam nie rozłoży,więc radziłbym wam wstać i mi pomóc-powiedział stojący przed nami Chad.
-Będziemy w jednym namiocie?-zapytał Michael
-Tak-powiedział Chad  rozglądając się po okolicy.
-Ale...tak od razu nas przydzielili do wspólnego namiotu?-spytał wyraźnie zdziwiony Jack.
-Jasne ,że nie-Chad zaczął kopać jakiś kamyk.-Amy miała być z Penelope i Jackie,ale dokonałem kilku zmian i jesteśmy wszyscy razem.
-Dobra,to bierzmy się do roboty-powiedział Michael.
Jeśli mam być szczera,rozkładanie namiotu szło nam wręcz beznadziejnie.Po wielu próbach,wreszcie rozstawiliśmy go.Zmęczony Jack  prawie bezwładnie opadł na trawę.Michael przeszukiwał swój plecak.Przy  wbijaniu gwoździ do zamocowania namiotu wielokrotnie uderzył się w rękę,więc chciał założyć opatrunek.Natomiast Chad przyglądał się krytycznym okiem naszej robocie.
-Mówię ci-zaczął.-On się zawali.
-Nie no co ty,utrzyma się!-krzyknął do niego Jack.
-Zobaczymy...zobaczymy-powiedział i usiadł na trawie.Przysiadłam się do niego.Chad odwrócił głowę w moją stronę i uśmiechnął się.Jego uśmiech był naprawdę zniewalający.
Był inny niż reszta chłopaków w jego wieku.Wydawało się,że ma całkowicie inny światopogląd.I to było w nim  interesujące.
Pod wieczór nauczyciele zwołali nas na zbiórkę.
-Wszyscy już są?A więc dobrze.Zrobimy sobie mały konkurs,ale najpierw dobierzcie się w pary-powiedziała pani Smith.
Nagle wszyscy w pośpiechu zaczęli się przemieszczać.Nikt nie chciał zostać bez pary.Odwróciłam się i już miałam iść szukać sobie jakiegoś partnera,kiedy obok mnie pojawił się Chad.
-Każdy ma już parę?-nauczycielka rozejrzała się wkoło.-Więc konkurs polega na znalezieniu 10 kartek ukrytych w lesie...Tak w lesie-dodała,kiedy zobaczyła zdziwione miny uczniów.-Która para zdobędzie najwięcej kartek wygrywa.W tym pudełku-powiedziała wskazując na karton,stojący po jej lewej stronie.-są latarki.Starczy dla każdego z was.Kiedy usłyszycie dźwięk syreny policyjnej,znaczy to,że macie wrócić do obozu.Zrozumiano?Macie godzinę.Czas start.
Wszyscy rzucili się do kartonu z latarkami.Odsunęłam się na bok,aby czasem mnie nie stratowali.Chad podszedł do mnie i wręczył latarkę.Zapaliłam ją i weszliśmy do lasu.
O dziwo wszystkie pary zachowywały się cicho.Może się czegoś bały?My też szliśmy w ciszy.Nie wiedziałam dokładnie czego szukamy,Chad tak samo,więc równie dobrze moglibyśmy kręcić się po lesie bez końca.Dostrzegłam jedną z kartek,więc zerwałam ją i schowałam do kieszeni.Poczułam,że jedne ze sznurówek moich starych glanów rozwiązały się,więc zatrzymałam się.Kiedy skończyłam wiązać buta,Chada już nie było.Zrobiłam zaledwie kilka kroków i moja latarka przestała świecić.Nerwowo zaczęłam wciskać przycisk,który ją włączał. Bez skutku.Przeszedł mnie dreszcz,ale mimo to poszłam dalej.Szłam prosto przed siebie przedzierając się przez ciemność i ciszę.
Po kilku minutach doszłam do jakiegoś domu.Dom pośrodku lasu?Od samego początku wydawało mi się to dość dziwne.Dostrzegłam,że w domu pali się światło,więc poszłam w jego kierunku.Może tam mieliby jakąś latarkę,która działałaby rzecz jasna.Stanęłam przed ogrodzeniem z siatki i wzrokiem szukałam furtki.Obeszłam całą działkę dookoła,ale nie znalazłam wejścia.Dość dziwne.Pomyślałam,że nic tu po mnie i gwałtownie odwróciłam się i prawie dostałam zawału.Za mną stał wysoki mężczyzna z brązową brodą.Twarz oświetlał sobie latarką,a w lesie trzymał piłę maszynową,na którą wolałam nie zwracać uwagi.
Nie miałam zielonego pojęcia,skąd owa osoba się tu wzięła i kiedy przyszła.Teraz dzieliło nas tylko pół metra.
-Czego tutaj szukasz?-zapytał niskim głosem mężczyzna.Widać było,że nie jest zadowolony z mojej obecności.
-J-ja zgubiłam-m się...-powiedziałam jąkając się.Głośno przełknęłam ślinę.
-Tak?A po co tutaj w ogóle przychodziłaś?Może jesteś jakąś kolejną dziwką...Nie martw się,już ja się tobą zajmę-powiedział mężczyzna i zaczął się do mnie przybliżać.Odruchowo cofnęłam się do tyłu,ale od razu natrafiłam na siatkę.Nie wiedziałam co zrobić.Można powiedzieć,że znalazłam się w sytuacji bez wyjścia gdy nagle...
Mężczyzna z łomotem upadł na ziemię,a piła wypadła mu z ręki.Moim oczom ukazał się Chad z łopatą w ręce.Musiał ogłuszyć mężczyznę narzędziem.Chłopak złapał mnie za nadgarstek i odciągnął jak najdalej domu.Dopiero potem mnie puścił.
-D-dziękuję...-powiedziałam niepewnie wciąż będąc w dużym szoku.
-Nie masz za co-powiedział Chad.
Wtedy zabrzmiał odgłos syreny policyjnej.Chłopak szybko zawrócił.Szłam tuż za nim nie chcąc znów się zgubić.Chad po drodze zauważył kolejna z kartek.Zerwał ją i poszedł dalej.
-Ile znalazłeś?-zapytałam,żeby rozpocząć jakąkolwiek rozmowę.
-Jedną-odpowiedział.
-Były aż tak dobrze ukryte?
-Nie wiem-powiedział Chad.-Szukałem Ciebie,a nie kartek-dodał widząc moje zdziwione spojrzenie.
Milczałam.Nie wiedziałam,co mam mu na to odpowiedzieć.
Dalszą drogę do obozu przebyliśmy w milczeniu.Oddaliśmy dwie kartki nauczycielom i poszliśmy pomóc Michael'owi i Jack'owi z namiotem,który jednak się przewrócił.
-Widzisz?-powiedział Chad śmiejąc się.-Wiedziałem,że się zawali.

poniedziałek, 1 października 2012

31.Przyjemnie jechało się po pustych,szkolnych korytarzach

Zdmuchnęłam kurz z pierwszego pudełka.Byłam przekonana,że to jest to właściwe,mimo że było tu dość dużo innych kartonów.
Dawno nie byłam na strychu.Może dlatego,że było tutaj zbyt dużo wspomnień.Otworzyłam pudełko i wyjęłam z niego czerwony album na zdjęcia. Zawahałam się i zamknęłam oczy.Otworzyłam album na wylosowanej stronie.Podniosłam powieki.
Na pierwszym zdjęciu znajdowała się trójka nastolatków.Gdybym nie wiedziała,że jestem dziewczyną stojącą w środku,nie wiem,czy poznałabym się.Naprawdę,bardzo się zmieniłam.
Michael i Jack również.
Mój wzrok przeniósł się na stronę obok.Tym razem była tutaj dwójka osób : ja oraz Joe.Oboje śmieliśmy się i siedzieliśmy na krawężniku ulicy,na której zginął Joe.
Szybko zamknęłam album ,żeby znów nie zaatakowały mnie wyrzuty sumienia.Na samym dnie pudełka znajdowało się to czego szukałam-kolekcja moich farb w spray'u.Miałam wszystkie możliwe kolory, trochę tego było.Zniosłam pudełko do swojego pokoju i usiadłam przy biurku.Włączyłam laptopa ,a później komunikator internetowy,którego używali chyba już wszyscy.Spojrzałam na listę kontaktów.Jack i Michael byli dostępni.Od razu do nich napisałam.Oni też odnaleźli już swoje farby,więc umówiliśmy się za półtorej godziny w parku.
Wrzuciłam cały potrzebny sprzęt i buty na zmianę do mojego starego,ale w dobrym stanie,harcerskiego plecaka z naszywkami różnych zespołów.Zeszłam na dół po czym założyłam rolki i wyszłam z domu.
Pojechałam pod pusty budynek szkoły i weszłam do środka.Przyjemnie jechało się po pustych,szkolnych korytarzach.Zatrzymałam się przed gabinetem dyrektorki i zapukałam.
-Proszę-usłyszałam jej głos zza drzwi.Niepewnie weszłam do środka
-Ach,Amy to ty-powiedziała i uśmiechnęła się na mój widok.-Usiądź proszę.
Według polecenia pani dyrektor usiadłam w miękkim fotelu,stojącym przed jej biurkiem
-I jak?Wszystko poszło tak,jak powinno?
-Tak-powiedziałam wyjmując z plecaka jakieś zezwolenie,które miałam zdobyć, od leśniczego na rozbicie obozu w lesie,na terenie którym się "opiekuje".
-Bardzo się cieszę.Sądzę,że taki biwak w pierwszy dzień wiosny to wspaniały pomysł-pani dyrektor znów się do mnie uśmiechnęła.Odwzajemniłam uśmiech i opuściłam jej gabinet.
Wyjęłam z kieszeni słuchawki i w drodze do wyjścia ze szkoły rozplątywałam je.Nie patrzyłam gdzie jadę,ale byłam przekonana,że na nikogo nie wpadnę.Niestety myliłam się.
-Hmn...już wiem dlaczego w szkole nie jeździ się na rolkach-powiedział chłopak i zaśmiał się.
Podniosłam głowę.Leżałam jak długa na korytarzu,ze słuchawkami w ręce,a przede mną siedział wyraźnie rozbawiony Chad.Nic dziwnego-musiałam wyglądać dość żałośnie.Usiadłam ma korytarzu i zaczęłam rozmasowywać potłuczone kolano.
-I pomyśleć,że taka niezdara tak świetnie gra w koszykówkę-dodał wciąż się śmiejąc.Ja też zaczęłam się śmiać.
-No to wstajemy-powiedział Chad  po czym podniósł się i wyciągnął rękę w moją stronę.Złapałam ją i z jego pomocą wstałam.Wyszliśmy przed budynek szkoły.Chad usiadł na jednym z murków przy wejściu,oparł się o ścianę i wyciągnął nogi.Usiadłam na drugim murku.
-Też byłem kiedyś harcerzem-powiedział nagle.
Otworzyłam plecak i wyjęłam z najmniejszej kieszeni zdjęcie mojego byłego zastępu harcerskiego,które zawsze trzymałam w niej.Podałam je Chadowi.Chłopak wziął je ode mnie i przyglądał się mu uważnie.Odwrócił zdjęcie i palcem wskazał na wysokiego chłopca stojącego gdzieś w ostatnim rzędzie.
-To ja-powiedział i zaczął się śmiać.-A ty to która?
Przyjrzałam się uważnie wskazywanemu chłopakowi.W życiu nie powiedziałabym,że to młodsza wersja Chada,jeszcze bez grzywki. Wskazałam na drobną dziewczynkę z pierwszego rzędu i też zaczęłam się śmiać.
Chłopak oddał mi zdjęcie po czym schowałam je z powrotem w otchłań plecaka.
-Chad,mogę ci zadać pytanie?-powiedziałam po chwili.
-Jasne-chłopak przeniósł wzrok na mnie.
-Skoro twój ojciec się nad tobą znęca,to czemu się od niego nie wyprowadzisz do swojej matki?Znaczy się matek.
-Nie chcę tam mieszkać.W końcu to przez matkę tata zaczął pić.Wiem,że to nie jej wina,że jest innej orientacji,no ale....Sam nie wiem czemu taki jestem.Chyba po prostu musiałbym dorosnąć do takiej decyzji.
-Rozumiem...
-Tak?To dość dziwne,mało osób akceptuje moją matkę.Naprawdę nie wiem czemu ludzie tacy są.
-Ja też tego nigdy nie zrozumiem.Nawet już przestałam próbować-powiedziałam  i wstałam z murku.-Muszę lecieć-powiedziałam i odjechałam w stronę parku.
Jack i Michael już byli na miejscu.Podjechałam do nich.
-No nie...nie mów,że jej też będziesz opowiadał o tej dziewczynie-powiedział Michael.
Ale Jack go nie słuchał.Zaczął opowiadać o przypadkowym  spotkaniu z jakąś bardzo ładną dziewczyną.
-A jak ona ma na imię?-zapytałam,gdy skończył.
-Na imię?Eeee....
-Nie wiesz jak ma na imię?
-Nie...
-A chociaż masz jej numer telefonu?
-Eeee....Nie.
Michael uderzył się dłonią w twarz,robiąc tak zwanego facepalm'a. Oboje wybuchnęliśmy śmiechem i pojechaliśmy do miejsca,w którym mieliśmy zacząć malować nasz mural.

poniedziałek, 10 września 2012

30.A nasze głosy rozniosły się echem po górach...

-Jack...Daleko jeszcze będziesz nas ciągnął?-Michael zadał to pytanie chyba po raz setny.
-Już niedaleko...Za tą górą-odrzekł Jack.W jego głosie słychać było determinacje.
Razem z Michaelem wytężyliśmy wzrok,aby w ciemności dostrzec szczyt góry.Okazało się,że jest dość wysoka.
Mieszkanie w mieście,które jest położone zaledwie pół godziny drogi samochodem od pasma górskiego ma swoje wady i zalety.Na pewno jedną z zalet była piękna okolica,a jedną z wad to,że Jack mógł zaciągnąć nas tutaj na rolkach w samym środku  nocy,tak,jak zrobił to wtedy.
Spojrzeliśmy na Jacka z nadzieja,że żartuje.
-Zaczekam na szczycie-powiedział i rozpoczął wspinaczkę.Niestety,nie żartował.
Westchnęłam i powlokłam się za nim.Michael uczynił to samo.Szliśmy środkiem asfaltu,ale o tej godzinie nie było tu żywego ducha.Latarnie nie były włączone lub nie działały,co dodawało mroczności całej scenerii.
Gdy znaleźliśmy się na szczycie Jack powiedział :
-Piękny widok,nieprawdaż?Zwłaszcza o tej porze,gdy jest ciemno.
-Dlatego ciągnąłeś nas tu w nocy?-spytał zmęczony Michael.
-Tak-powiedział i poprawił zapięcia rolek-No to jedziemy w dół.
-Co!?-wrzasnęliśmy z Michaelem a nasze głosy rozniosły się echem po górach.Ale było za późno.Jack zjechał już w ciemną otchłań.
Otępieni wpatrywaliśmy się przed siebie.Było tak ciemno,że nie widać było końca drogi.Nie wiedzieliśmy nawet dokąd ona prowadzi.
-Ty...ty pierwsza-wybełkotał Michael.
Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam przed siebie.Od razu nabrałam dość dużej prędkości.Wiatr rozwiał moje włosy,a ja w bardzo szybkim tempie przedzierałam się przez czarną pustkę i głuchą ciszę.Niesamowite uczucie.
Na dole jakimś cudem zdążyłam zatrzymać się koło Jacka.Poczekaliśmy na Michaela i pojechaliśmy dalej.
-Już.Jesteśmy na miejscu-powiedział Jack kiedy stanęliśmy przed długim,białym murem.Byliśmy z Michael'em tak zmęczeni,że od razu opadliśmy na trawę,a Jack wdrożył nas w swój plan.Chciał,abyśmy zrobili tutaj wielkie graffiti.W zasadzie był to dobry pomysł,nawierzchnia idealnie się do tego nadawała. Trzeba było jeszcze zrobić szkic muralu i wygrzebać nasze farby w spray'u.
                                                                    ***
-Nie będę tolerował spania na moich lekcjach,Bennington.Rozumiemy się? Sądzę,że lepiej to do ciebie dotrze,gdy zostaniesz dziś po lekcjach-usłyszałam gdzieś w oddali głos nauczyciela.Potem ,już wyraźniej usłyszałam dzwonek.
Podniosłam głowę.Nie wiedziałam,co się stało.
-Usnęłaś.Spałaś,przez prawie całą lekcje.Dziwne,że dopiero pod koniec nauczyciel to zauważył.
Faktycznie.Po nocnej wyprawie spałam zaledwie godzinę,po prostu padałam z nóg.
Świetnie.Dzisiaj miała przyjechać Jessica.No cóż najwyżej nie odbiorę jej z lotniska.
Po szkole w kozie było nadzwyczaj dużo osób,w tym Michael i Jack.Domyśliliśmy się,że wszyscy musieliśmy sobie przysnąć na lekcji.Na szczęście nauczyciel,który pilnował nas w kozie ,nie zwracał na nas uwagi,więc mogliśmy sobie pospać w spokoju.
Kiedy wróciłam do domu,Jessica już na mnie czekała.Przeprosiłam ją i zaprowadziłam do pokoju,który miała zająć.Potem dziewczyna ugotowała dla nas obiad.Dawno nie jadłam takiego dobrego posiłku.Nagle przypomniało mi się,że zostawiłam podręczniki u mojego brata.
Po jakimś czasie znów znajdowałam się na ostatnim piętrze akademika przed drzwiami pokoju numer 100.Otworzył nam Mike i zaprosił mnie do środka.Jessica nie chciała wejść,więc wciągnęłam ją siłą.Reszta chłopaków otworzyła szeroko oczy na jej widok.Podeszłam do Mik'e i szturchnęłam go w bok,informując,że dziewczyna ma narzeczonego.Smutny spuścił głowę.
-Moje książki-powiedziałam wyprzedzając jego pytanie.Brat wyjął je z szafki i podał mi je.Podziękowałam i wróciłyśmy do domu.
Poszłam wziąć prysznic,a Jessica wyszła przed dom.Tak mi się przynajmniej zdawało.
Zeszłam na dół ubrana w czarne rurki i tego samego koloru bluzkę. Zobaczyłam zszokowaną Jess opierającą się o ścianę Zrozumiałam, że musiała dowiedzieć się czegoś od sąsiadów. Bez namysłu wybiegłam z domu. Jessica krzyczała, abym się zatrzymała. Po jakiś dziesięciu minutach usłyszałam pisk opon i krzyk Jess. Gdy się odwróciłam zobaczyłam odjeżdżający pojazd i wisiorek Jess.

"I walk this empty street on the boulevard of broken dreams..."-te słowa wyśpiewywane przez Billiego Joe Armstronga dało się usłyszeć w moich słuchawkach. Siedziałam sama w pokoju.Jessicy wciąż nie było. Aż nagle...
Nie,musiało mi się zdawać. To nie był dzwonek do drzwi. Mimo wszystko zdjęłam słuchawki. Cisza,taka jak zwykle. Momentami mam już jej dość. Z resztą kto by nie miał. A jednak miałam racje-ktoś dzwonił do drzwi po raz drugi. Powlokłam się w stronę drzwi. Nie spodziewałam się żadnych gości.
otworzyłam drzwi. Przed nimi stała Jessica. Musiałam mieć zabawną minę,gdy ją zobaczyłam,bo od razu zaniosłam się śmiechem. Złapałam ją za rękę i wciągnęłam do środka i kazałam opowiedzieć co się z nią działo. Okazało się, że źle się poczuła, a po prostu jakiś mężczyzna zawiózł ją do szpitala.
Po południu poszłyśmy na spacer do parku. Usiadłyśmy na ławce w słońcu i rozmawiałyśmy. Jessica opowiadała coś o znajomych z uczelni,ale nie słuchałam jej. Moja uwagę przykuło coś innego. Na ławce niedaleko od nas siedział mężczyzna i bacznie się nam przyglądał.
-Pójdę wziąć nam coś do picia-powiedział​am i wstałam z ławki. Poszłam na drugi koniec parku na stoisko z lemoniadą. Kupiłam dwie butelki i poszłam w kierunku ławki. Jessica nie siedziała na niej sama. Rozmawiała z tym mężczyzną,który siedział niedaleko nas. Zanim zdążyłam dojść do nich mężczyzna szybko się ulotnił.
Okazało się,że był to jakiś gość zajmujący się wyborami miss dla kobiet ciężarnych. Zachwycił się urodą Koreanki i zaproponował jej udział w wyborach. Dziewczyna po długich namowach zgodziła się.
Następnego dnia odbył się konkurs Miss. Konkurencja była dość duża,wszędzie było dużo ładnych,wytapeto​wanych ciężarnych kobiet. O zwycięstwie Jessicy przesądziła piosenka zaśpiewana przez nią. Jury nie mogło oderwać od nie wzroku. Występ Koreanki zakończył się owacją na stojąco. Dziewczyna dostała nagrodę w wysokości 5000 dolarów,koronę miss
oraz bukiet mocno czerwonych,pachn​ących róż.

piątek, 31 sierpnia 2012

29.To tak jakbym wyłączyła myślenie...

Słońce świeciło dość mocno.Wdzierało się do moich oczu tak mocno,że nie byłam w stanie o niczym innym myśleć.Może to i lepiej.
Kolejna leniwa sobota.Leżałam sobie beztrosko na moim ulubionym pagórku.Nikt nie zakłócał mojego spokoju,czułam się tu dobrze.Wyjęłam z torby słuchawki i puściłam Coldplay-Paradise z mojego iphon'a.Wsłuchiwałam się dokładnie w każdy dźwięk trafiający do mojego ucha.Kiedy piosenka się skończyła ,otworzyłam oczy i już miałam wybrać kolejna piosenkę,kiedy spostrzegłam,że nie jestem tu sama.Zdjęłam słuchawki i znów przymknęłam oczy.
-Co tutaj robisz?-pytam nadal rozkoszując się tak spokojnym,teoretycznie jeszcze zimowym dniem.
-Podejrzewam,że chyba to samo co ty: korzystam ze spokoju i ładnej pogody-powiedział Chad.
-A czemu akurat tutaj?
-Sam nie wiem.Byłem po prostu ciekaw gdzie idziesz.Ładne miejsce.
-Wiem.Moje ulubione.
Wyłączyłam muzykę,a słuchawki i iphon'a schowałam do torby.Otworzyłam oczy i wlepiłam wzrok w błękitne niebo.
-Często tutaj przychodzisz?-zapytał po chwili.
-Tak.Tutaj mogę sobie wszystko na spokojnie przemyśleć,mogę na chwilę zapomnieć o problemach.To tak jakbym wyłączyła myślenie...
-W takim razie może też powinienem zacząć tu częściej przychodzić.
Zmieniłam pozycję z leżącej na siedzącą i spojrzałam na Chada pytającym spojrzeniem.
-Skomplikowane,poza tym nie chciałbym zanudzać cię opowieścią o swojej sytuacji rodzinnej.
-Na pewno nie jest tak skomplikowana jak moja.
Tym razem Chad spojrzał na mnie pytającym spojrzeniem zachęcającym mnie do opowiadania.
-Ty pierwszy-zachęciłam.
-Eh...dobra-westchnął chłopak.-Aktualnie mieszkam z moim ojcem alkoholikiem,który zamienia się w potwora,kiedy nie ma pod ręką alkoholu.Często mnie bije lub każe załatwić jakieś piwa albo coś,dlatego nie lubię przebywać w domu-Chad zerwał rosnącego obok jego nogi krokusa i włożył mi go we włosy.-Ale nie zawsze taki był.Stał się taki kiedy mama zdradziła go z kobietą.Bardzo to przeżył.Teraz nie liczy się dla niego nic oprócz wódki.
-To faktycznie niefajna sytuacja-odpowiadam wpychając sznurówkę do buta.
-A u ciebie jak to wygląda?
-Moja matka miała raka płuc,ale zginęła w wypadku razem z moim ojcem.Nie chciała bym trafiła do domu dziecka,więc poprosiła moją ciotkę o zaopiekowanie się mną.Ciotka nienawidziła,i w sumie wciąż nienawidzi,mnie i przez trafienie do jej domu miałam tylko zmarnowane dzieciństwo.No ale może o tym innym razem.
-Kiedy dowiedziałaś się,że nie jesteś jej biologiczną córką?-zapytał Chad najwyraźniej zaciekawiony całą historią.
-Niedawno.Tak samo jakiś czas temu dowiedziałam się,że mam starszego brata.
Potem milczeliśmy przez krótką chwilę.Nagle Chad wstał i rozciągnął się.
-Muszę spadać.Moje matki ciągną mnie na jakiś ślub-powiedział otrzepując spodnie.
-W sumie ja też będę się zbierać-również wstałam.
Chłopak uśmiechnął się.Odwzajemniłam jego uśmiech i razem zeszliśmy z pagórka.
                                                                  ***
-Co wy tu robicie?-spytałam nie kryjąc zdziwienia,kiedy zobaczyłam moja ciotkę i wujka stojących przed drzwiami mojego domu.Ale to nie było najdziwniejsze.Bardziej zszokowało mnie to,że wuj miał na sobie garnitur,a ciotka swoją najlepszą sukienkę,którą zakładała tylko na specjalne okazje.
-Miłe powitanie-zakpił wuj. Zignorowałam go.
-Za półtorej godziny mamy ślub znajomych,którzy są wyraźnie zainteresowani twoją osobą.Chcą żebyś przyszła na ich ślub,żeby mogli cię poznać-oznajmiła ciotka.
-Ubierz się w to-powiedział wujek podając mi wieszak z sukienką,którą miałam na balu po konferencji i czarne szpilki.Skrzywiłam się na ich widok.Nie lubię chodzić w butach na obcasie.Mimo wszystko uznałam,że tym razem zrobię wyjątek.
-Czyli,że mam godzinę na przygotowanie się?-spytałam odbierając ubranie z rąk wujka.
-Tak-powiedziała ciotka.
Otworzyłam drzwi i weszłam do przedpokoju.Pośpiesznie zdjęłam buty i rzuciłam je gdzieś w kąt.Trzasnęłam drzwiami nie zwracając uwagi na moich ''rodziców''stojących przed nimi i poszłam się szykować.
                                                                  ***
Siedziałam na ławce nad sztucznym jeziorkiem z rybkami.
-Mogę się dosiąść?-usłyszałam znajomy głos.
Spojrzałam w stronę,z której dochodził.Koło mnie stał Chad ubrany w czarny garnitur.Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem w tym samym momencie.Nigdy wcześniej nie widzieliśmy się w takich strojach.
-Jasne,siadaj-powiedziałam robiąc miejsce na ławce.
-A ty co tu robisz?-zapytał Chad uśmiechając się do mnie.
- Oscar Young wraz ze swoją,od dzisiaj już oficjalnie, żoną zainteresował się moją osobą.Słyszał,że bardzo ładnie rysuję i  dobrze gram na gitarze.Chciał mnie poznać i zastanawia się nad zatrudnieniem mnie do pracy nad jego kampanią reklamową.A ty co tu robisz?
-Mówiłem już.Moje matki chciały,żebym przyszedł na ten ślub tak po prostu.
Faktycznie.Co za dziwny zbieg okoliczności.
-Może teraz opowiesz mi o swoim dzieciństwie?-zapytał patrząc na biegające niedaleko dzieci.
-Naprawdę chcesz tego słuchać?-spytałam.
-Czemu by nie?
-Moja ciotka z wujkiem nie dawali mi żadnych ograniczeń.Mogłam robić wszystko co chciałam i to dosłownie.Ta nadmierna wolność chyba trochę uderzyła mi do głowy.Ciotka z wujem w ogóle się mną nie przejmowali.Robiłam różne głupie rzeczy,żeby zwrócić na siebie uwagę.Bezskutecznie.W końcu zaprzestałam tym głupim działaniom.Potem poznałam Jack'a,Michael'a i Joe'go.Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę.Było tak do śmierci Joe'go.Samochód potrącił go na naszych oczach,gdy siedzieliśmy w nocy przy ulicy.Byłam w nim zakochana i bardzo to przeżyłam.
Spojrzałam na Chada.Milczał wpatrując się w brykające dzieci.
-No ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
-Czyli?-zapytał chłopak.
-Czyli sądzę,że to wszystko,ta cała znajomość z nimi sprawiła,że teraz jestem taka,jaka jestem.
Pociągnęłam nosem.Poczułam smakowite zapachy dochodzące z domu weselnego.Chad najwyraźniej też je poczuł.
-Mhm...chyba podali obiad-powiedział.-Umieram z głodu.
-Ja tak samo.Nic nie jadłam przez cały dzień-powiedziałam.
Wstaliśmy z ławki w niemal tym samym czasie i poszliśmy w kierunku wejścia.

środa, 29 sierpnia 2012

28.Walentynki

Było pewne ,że moja mama nie zostanie wyleczona z raka płuc.Ona też zdawała sobie z tego sprawę.Zmagała się z tak ciężką chorobą,a zginęła przez jakiś wypadek samochodowy.Widocznie musiało tak być.Śmierć była jej pisana w młodym wieku.
Dobra Amy,skup się,bo znów będziesz musiała poprawiać pozycję tego głupiego łańcucha z serduszek.
14 luty-Walentynki.Moja klasa zamiast lekcji dekorowała salę gimnastyczną na dyskotekę walentynkową.Oczywiście Penelope wszystkimi dyrygowała.Ona uwielbia rządzić ludźmi.
Po skończonej pracy wyszłam z sali razem z Meggie.
-Ciekawe ile dostaniemy walentynek-zagadnęła.
-Nie zdziwiłabym się gdybym nie dostała ani jednej-powiedziałam podchodząc do swojej szafki.
-Jak zwykle przesadzasz-zaśmiała się.-Wybierasz się na dzisiejsza dyskotekę?
Jaki to był szyfr?Piętnaście,dwa...
-Nie.
-Czemu?-Meggie była najwyraźniej zawiedziona.
-Nie obchodzę walentynek i tyle.
...trzydzieści jeden...Otwarte.
Uchylam drzwiczki i moim oczom ukazuje się lawendowa koperta.To musi być jakaś pomyłka.Biorę ją do ręki i szybko obracam.''Dla Amy Bennington''odczytałam z koperty.To jednak moja korespondencja.
-Ta-ak,najwyraźniej twój cichy wielbiciel o tym nie wie-chichot Meggie rozniósł się po pustym korytarzu.
-Jaki tam znowu cichy wielbiciel?-machinalnym ruchem wrzuciłam kartkę do torby.Spojrzałam wgłąb szafki.Dziwne.Ani śladu mojego podręcznika do matematyki,fizyki i chemii.No tak!Musiałam zostawić je u brata.-Sądzę,że ktoś chciał być po prostu miły.
-Dobra,dobra.Mów co chcesz ja tam swoje wiem.
                                                       ***
Leżałam na łóżku z nogami opartymi o ścianę.Dochodziła 16,a ja nie miałam co ze sobą zrobić.Może powinnam pójść na tą dyskotekę?
Zeskoczyłam z łóżka i w biegu złapałam za torbę i jak kula armatnia wypadłam z pokoju.Zjechałam na dół po poręczy schodów.W przedpokoju szybko włożyłam buty i wyszłam przed dom.Zamknęłam drzwi na klucz i popędziłam w stronę przystanku.Jak na złość akurat teraz autobus przyjechał punktualnie.Drzwi właśnie się zamykały,ale zatrzymałam je nogą. Zajęłam miejsce pod oknem.Nie było widać śladu po śniegu,nawet kałuże zniknęły.Za to na ulicy można było zobaczyć wiele zakochanych par.Co się dziwić,przecież były Walentynki.
Wysiadłam z autobusu i sprawdziłam godzinę na telefonie.Była 16:20,więc do rozpoczęcia dyskoteki zostało mi około czterdzieści minut.Ruszyłam w stronę szkoły.Już miałam skręcać w alejkę prowadzącą pod główne wejście,kiedy nagle wpadłam na osobie z naprzeciwka.Niosła ona ze sobą stos płyt CD,które rozsypały się wokoło.Przykucnęłam i zaczęłam je zbierać.Spojrzałam kątem oka na uczestnika zderzenia.Nawet takie przelotne spojrzenie wystarczało mi do rozpoznania chłopaka.
-Po co ci tyle płyt?-zapytałam podając Jack'owi kilka pudełek.
-Robię za DJ'a na dzisiejszej dyskotece.To są moje ulubione składanki,nie mogłem zdecydować się,które wziąć,więc zabrałem wszystkie.
Zaśmiałam się.Cały Jack.
Podniosłam połowę płyt i razem poszliśmy na salę gimnastyczną.Składanki położyliśmy w kąciku dla DJ'a.
-A może pomożesz mi z tym całym DJ'owaniem ?-zapytał po chwili.
-Czemu nie?A Michael ci nie pomaga?-Jack i Michael byli przyjaciółmi od piaskownicy,wszystko robili razem.
-Dobra,to wybierzmy płyty ,z których będziemy puszczać muzę-powiedział zmieniając temat.Uznałam,że nie będę jak na razie wspominać o Michael'u.
Mniej więcej koło 18 dyskoteka nieźle się rozkręciła.Na sali panuje półmrok,pomieszczenie przeczesują kolorowe reflektory,kilka centymetrów nad podłogą unosi się dym,a na parkiecie tańczy wielu uczniów.Dyskoteka przebiegła bez problemów.
Razem z Jack'iem wracaliśmy do domów.Nie mówiliśmy za dużo, w głowach dudniło nam od głośnej muzyki.Jak zawsze szliśmy przez park.Nagle Jack zatrzymuję się.Ja również staję.Razem z Jack'iem spoglądamy na ścianę toalety.
Jest na niej namalowane duże graffiti przedstawiające codzienny uliczny zgiełk.Na ulicy pełno idących gdzieś przechodniów,na ulicy dość duży korek.Wszyscy namalowani na muralu śpieszą się,są przytłaczani przez szarą rzeczywistości i przez tę monotonię swojego życia.Może nie wszyscy.Pośród przechodniów można dostrzec cztery postacie wyróżniające się czymś.Stoją sobie spokojnie,otaczający chaos nie dotyczy ich.Nie zważają na nic,cały świat ich nie obchodzi.Ta trójka chłopców i jedna dziewczyną są jedynym kolorowym akcentem na tym graffiti.
Patrzę na Jack'a,a on na mnie.Uśmiechamy się,bo wiemy,że oboje myślimy o tym samym.
-Naprawdę nieźle wyszedł nam ten mural-mówi po chwili.
Przytakuję i idziemy dalej.
Było dość ciemno,mimo że nie było bardzo późno.Pusty plac zabaw mógł przypominać scenę z jakiegoś horroru.Wiatr porusza łańcuchowe huśtawki,liście szeleszczą.Nie zważamy na to z Jack'iem.Jesteśmy przyzwyczajeni do takiego parku.
Nigdzie nam się nie śpieszyło,dlatego przysiedliśmy na chwilę na brzegu małego jeziorka.Księżyc odbijał się w tafli wody.Jack rozglądał się za kamykami,zapewne po to,aby puszczać kaczki.
-Co z Michaelem?-zapytałam.
-Nie wiem,o co ci chodzi-powiedział Jack.Nadal zbierał kamienie.
-Myślałam,że razem będziecie robić za DJ'a na dyskotece.
-Ja też tak myślałem-mój towarzysz podniósł się i rzucił kamieniem.Trzy kaczki.-Jednak,jego rodzice postanowili zabawić się w swatkę i Michael siedział sobie w jakiejś drogiej restauracji z córką znajomych jego rodziców-kolejny kamień.Tym razem cztery kaczki.- Jego rodzice chcą,żeby chodził z tą laską,może nawet żenił się z nią.A po co to wszystko?Żeby firma rodziców Michaela i tamtej laski połączyła się.Bo to będzie lepsza inwestycja...bla,bla,bla.-Jack był najwyraźniej wkurzony.Rzucił wszystkimi kamieniami.Dwie,cztery,trzy,znowu dwie...
-Przecież to jest bezsensu -powiedziałam.
-Wiem-powiedział siadając koło mnie.-Michael powiedział,że on tez może mieć z tego same korzyści.Jakiś drogi sprzęt,drogie posiłki za darmo...Czasami jest z niego straszny materialista,dlatego jestem taki zdenerwowany,przepraszam.
Wiatr rozczochrał nasze włosy.Tym razem jakoś mi to nie przeszkadzało.
-Wiesz Amy,przez te dwa lata mieliśmy nadzieję,że się do nas odezwiesz,że znów zaczniemy spędzać ze sobą tyle wolnego czasu-Jack zaczął grzebać butem w ziemi.-Cokolwiek robiliśmy, myśleliśmy o tobie.Zastanawialiśmy się ,jak ty byś postąpiła w podobnej sytuacji.Brakowało nam ciebie,ale nie mieliśmy odwagi napisać do ciebie i umówić się na jakieś spotkanie.Zerwanie z nami kontaktów było twoją decyzją i mimo wszystko musieliśmy ją uszanować.Ty i Michael jesteście najlepszymi przyjaciółmi ,jakich kiedykolwiek miałem.Dziękuję ci za wszystko,za to,że po prostu byłaś i jesteś...
-...i zawsze będę -dokończyłam.Jack uśmiechnął się i otrzepał buta. Przytuliliśmy się i ruszyliśmy w dalsza podróż do domu.