środa, 29 sierpnia 2012

28.Walentynki

Było pewne ,że moja mama nie zostanie wyleczona z raka płuc.Ona też zdawała sobie z tego sprawę.Zmagała się z tak ciężką chorobą,a zginęła przez jakiś wypadek samochodowy.Widocznie musiało tak być.Śmierć była jej pisana w młodym wieku.
Dobra Amy,skup się,bo znów będziesz musiała poprawiać pozycję tego głupiego łańcucha z serduszek.
14 luty-Walentynki.Moja klasa zamiast lekcji dekorowała salę gimnastyczną na dyskotekę walentynkową.Oczywiście Penelope wszystkimi dyrygowała.Ona uwielbia rządzić ludźmi.
Po skończonej pracy wyszłam z sali razem z Meggie.
-Ciekawe ile dostaniemy walentynek-zagadnęła.
-Nie zdziwiłabym się gdybym nie dostała ani jednej-powiedziałam podchodząc do swojej szafki.
-Jak zwykle przesadzasz-zaśmiała się.-Wybierasz się na dzisiejsza dyskotekę?
Jaki to był szyfr?Piętnaście,dwa...
-Nie.
-Czemu?-Meggie była najwyraźniej zawiedziona.
-Nie obchodzę walentynek i tyle.
...trzydzieści jeden...Otwarte.
Uchylam drzwiczki i moim oczom ukazuje się lawendowa koperta.To musi być jakaś pomyłka.Biorę ją do ręki i szybko obracam.''Dla Amy Bennington''odczytałam z koperty.To jednak moja korespondencja.
-Ta-ak,najwyraźniej twój cichy wielbiciel o tym nie wie-chichot Meggie rozniósł się po pustym korytarzu.
-Jaki tam znowu cichy wielbiciel?-machinalnym ruchem wrzuciłam kartkę do torby.Spojrzałam wgłąb szafki.Dziwne.Ani śladu mojego podręcznika do matematyki,fizyki i chemii.No tak!Musiałam zostawić je u brata.-Sądzę,że ktoś chciał być po prostu miły.
-Dobra,dobra.Mów co chcesz ja tam swoje wiem.
                                                       ***
Leżałam na łóżku z nogami opartymi o ścianę.Dochodziła 16,a ja nie miałam co ze sobą zrobić.Może powinnam pójść na tą dyskotekę?
Zeskoczyłam z łóżka i w biegu złapałam za torbę i jak kula armatnia wypadłam z pokoju.Zjechałam na dół po poręczy schodów.W przedpokoju szybko włożyłam buty i wyszłam przed dom.Zamknęłam drzwi na klucz i popędziłam w stronę przystanku.Jak na złość akurat teraz autobus przyjechał punktualnie.Drzwi właśnie się zamykały,ale zatrzymałam je nogą. Zajęłam miejsce pod oknem.Nie było widać śladu po śniegu,nawet kałuże zniknęły.Za to na ulicy można było zobaczyć wiele zakochanych par.Co się dziwić,przecież były Walentynki.
Wysiadłam z autobusu i sprawdziłam godzinę na telefonie.Była 16:20,więc do rozpoczęcia dyskoteki zostało mi około czterdzieści minut.Ruszyłam w stronę szkoły.Już miałam skręcać w alejkę prowadzącą pod główne wejście,kiedy nagle wpadłam na osobie z naprzeciwka.Niosła ona ze sobą stos płyt CD,które rozsypały się wokoło.Przykucnęłam i zaczęłam je zbierać.Spojrzałam kątem oka na uczestnika zderzenia.Nawet takie przelotne spojrzenie wystarczało mi do rozpoznania chłopaka.
-Po co ci tyle płyt?-zapytałam podając Jack'owi kilka pudełek.
-Robię za DJ'a na dzisiejszej dyskotece.To są moje ulubione składanki,nie mogłem zdecydować się,które wziąć,więc zabrałem wszystkie.
Zaśmiałam się.Cały Jack.
Podniosłam połowę płyt i razem poszliśmy na salę gimnastyczną.Składanki położyliśmy w kąciku dla DJ'a.
-A może pomożesz mi z tym całym DJ'owaniem ?-zapytał po chwili.
-Czemu nie?A Michael ci nie pomaga?-Jack i Michael byli przyjaciółmi od piaskownicy,wszystko robili razem.
-Dobra,to wybierzmy płyty ,z których będziemy puszczać muzę-powiedział zmieniając temat.Uznałam,że nie będę jak na razie wspominać o Michael'u.
Mniej więcej koło 18 dyskoteka nieźle się rozkręciła.Na sali panuje półmrok,pomieszczenie przeczesują kolorowe reflektory,kilka centymetrów nad podłogą unosi się dym,a na parkiecie tańczy wielu uczniów.Dyskoteka przebiegła bez problemów.
Razem z Jack'iem wracaliśmy do domów.Nie mówiliśmy za dużo, w głowach dudniło nam od głośnej muzyki.Jak zawsze szliśmy przez park.Nagle Jack zatrzymuję się.Ja również staję.Razem z Jack'iem spoglądamy na ścianę toalety.
Jest na niej namalowane duże graffiti przedstawiające codzienny uliczny zgiełk.Na ulicy pełno idących gdzieś przechodniów,na ulicy dość duży korek.Wszyscy namalowani na muralu śpieszą się,są przytłaczani przez szarą rzeczywistości i przez tę monotonię swojego życia.Może nie wszyscy.Pośród przechodniów można dostrzec cztery postacie wyróżniające się czymś.Stoją sobie spokojnie,otaczający chaos nie dotyczy ich.Nie zważają na nic,cały świat ich nie obchodzi.Ta trójka chłopców i jedna dziewczyną są jedynym kolorowym akcentem na tym graffiti.
Patrzę na Jack'a,a on na mnie.Uśmiechamy się,bo wiemy,że oboje myślimy o tym samym.
-Naprawdę nieźle wyszedł nam ten mural-mówi po chwili.
Przytakuję i idziemy dalej.
Było dość ciemno,mimo że nie było bardzo późno.Pusty plac zabaw mógł przypominać scenę z jakiegoś horroru.Wiatr porusza łańcuchowe huśtawki,liście szeleszczą.Nie zważamy na to z Jack'iem.Jesteśmy przyzwyczajeni do takiego parku.
Nigdzie nam się nie śpieszyło,dlatego przysiedliśmy na chwilę na brzegu małego jeziorka.Księżyc odbijał się w tafli wody.Jack rozglądał się za kamykami,zapewne po to,aby puszczać kaczki.
-Co z Michaelem?-zapytałam.
-Nie wiem,o co ci chodzi-powiedział Jack.Nadal zbierał kamienie.
-Myślałam,że razem będziecie robić za DJ'a na dyskotece.
-Ja też tak myślałem-mój towarzysz podniósł się i rzucił kamieniem.Trzy kaczki.-Jednak,jego rodzice postanowili zabawić się w swatkę i Michael siedział sobie w jakiejś drogiej restauracji z córką znajomych jego rodziców-kolejny kamień.Tym razem cztery kaczki.- Jego rodzice chcą,żeby chodził z tą laską,może nawet żenił się z nią.A po co to wszystko?Żeby firma rodziców Michaela i tamtej laski połączyła się.Bo to będzie lepsza inwestycja...bla,bla,bla.-Jack był najwyraźniej wkurzony.Rzucił wszystkimi kamieniami.Dwie,cztery,trzy,znowu dwie...
-Przecież to jest bezsensu -powiedziałam.
-Wiem-powiedział siadając koło mnie.-Michael powiedział,że on tez może mieć z tego same korzyści.Jakiś drogi sprzęt,drogie posiłki za darmo...Czasami jest z niego straszny materialista,dlatego jestem taki zdenerwowany,przepraszam.
Wiatr rozczochrał nasze włosy.Tym razem jakoś mi to nie przeszkadzało.
-Wiesz Amy,przez te dwa lata mieliśmy nadzieję,że się do nas odezwiesz,że znów zaczniemy spędzać ze sobą tyle wolnego czasu-Jack zaczął grzebać butem w ziemi.-Cokolwiek robiliśmy, myśleliśmy o tobie.Zastanawialiśmy się ,jak ty byś postąpiła w podobnej sytuacji.Brakowało nam ciebie,ale nie mieliśmy odwagi napisać do ciebie i umówić się na jakieś spotkanie.Zerwanie z nami kontaktów było twoją decyzją i mimo wszystko musieliśmy ją uszanować.Ty i Michael jesteście najlepszymi przyjaciółmi ,jakich kiedykolwiek miałem.Dziękuję ci za wszystko,za to,że po prostu byłaś i jesteś...
-...i zawsze będę -dokończyłam.Jack uśmiechnął się i otrzepał buta. Przytuliliśmy się i ruszyliśmy w dalsza podróż do domu.

3 komentarze:

  1. Już niedługo Jessuś do Ciebie przyleci ^^ Cieszysz się ? :D
    Świetny rozdział ^^
    Szablon jednak wybrałaś. Ileś ty tych stron przeleciała ?

    OdpowiedzUsuń