piątek, 31 sierpnia 2012

29.To tak jakbym wyłączyła myślenie...

Słońce świeciło dość mocno.Wdzierało się do moich oczu tak mocno,że nie byłam w stanie o niczym innym myśleć.Może to i lepiej.
Kolejna leniwa sobota.Leżałam sobie beztrosko na moim ulubionym pagórku.Nikt nie zakłócał mojego spokoju,czułam się tu dobrze.Wyjęłam z torby słuchawki i puściłam Coldplay-Paradise z mojego iphon'a.Wsłuchiwałam się dokładnie w każdy dźwięk trafiający do mojego ucha.Kiedy piosenka się skończyła ,otworzyłam oczy i już miałam wybrać kolejna piosenkę,kiedy spostrzegłam,że nie jestem tu sama.Zdjęłam słuchawki i znów przymknęłam oczy.
-Co tutaj robisz?-pytam nadal rozkoszując się tak spokojnym,teoretycznie jeszcze zimowym dniem.
-Podejrzewam,że chyba to samo co ty: korzystam ze spokoju i ładnej pogody-powiedział Chad.
-A czemu akurat tutaj?
-Sam nie wiem.Byłem po prostu ciekaw gdzie idziesz.Ładne miejsce.
-Wiem.Moje ulubione.
Wyłączyłam muzykę,a słuchawki i iphon'a schowałam do torby.Otworzyłam oczy i wlepiłam wzrok w błękitne niebo.
-Często tutaj przychodzisz?-zapytał po chwili.
-Tak.Tutaj mogę sobie wszystko na spokojnie przemyśleć,mogę na chwilę zapomnieć o problemach.To tak jakbym wyłączyła myślenie...
-W takim razie może też powinienem zacząć tu częściej przychodzić.
Zmieniłam pozycję z leżącej na siedzącą i spojrzałam na Chada pytającym spojrzeniem.
-Skomplikowane,poza tym nie chciałbym zanudzać cię opowieścią o swojej sytuacji rodzinnej.
-Na pewno nie jest tak skomplikowana jak moja.
Tym razem Chad spojrzał na mnie pytającym spojrzeniem zachęcającym mnie do opowiadania.
-Ty pierwszy-zachęciłam.
-Eh...dobra-westchnął chłopak.-Aktualnie mieszkam z moim ojcem alkoholikiem,który zamienia się w potwora,kiedy nie ma pod ręką alkoholu.Często mnie bije lub każe załatwić jakieś piwa albo coś,dlatego nie lubię przebywać w domu-Chad zerwał rosnącego obok jego nogi krokusa i włożył mi go we włosy.-Ale nie zawsze taki był.Stał się taki kiedy mama zdradziła go z kobietą.Bardzo to przeżył.Teraz nie liczy się dla niego nic oprócz wódki.
-To faktycznie niefajna sytuacja-odpowiadam wpychając sznurówkę do buta.
-A u ciebie jak to wygląda?
-Moja matka miała raka płuc,ale zginęła w wypadku razem z moim ojcem.Nie chciała bym trafiła do domu dziecka,więc poprosiła moją ciotkę o zaopiekowanie się mną.Ciotka nienawidziła,i w sumie wciąż nienawidzi,mnie i przez trafienie do jej domu miałam tylko zmarnowane dzieciństwo.No ale może o tym innym razem.
-Kiedy dowiedziałaś się,że nie jesteś jej biologiczną córką?-zapytał Chad najwyraźniej zaciekawiony całą historią.
-Niedawno.Tak samo jakiś czas temu dowiedziałam się,że mam starszego brata.
Potem milczeliśmy przez krótką chwilę.Nagle Chad wstał i rozciągnął się.
-Muszę spadać.Moje matki ciągną mnie na jakiś ślub-powiedział otrzepując spodnie.
-W sumie ja też będę się zbierać-również wstałam.
Chłopak uśmiechnął się.Odwzajemniłam jego uśmiech i razem zeszliśmy z pagórka.
                                                                  ***
-Co wy tu robicie?-spytałam nie kryjąc zdziwienia,kiedy zobaczyłam moja ciotkę i wujka stojących przed drzwiami mojego domu.Ale to nie było najdziwniejsze.Bardziej zszokowało mnie to,że wuj miał na sobie garnitur,a ciotka swoją najlepszą sukienkę,którą zakładała tylko na specjalne okazje.
-Miłe powitanie-zakpił wuj. Zignorowałam go.
-Za półtorej godziny mamy ślub znajomych,którzy są wyraźnie zainteresowani twoją osobą.Chcą żebyś przyszła na ich ślub,żeby mogli cię poznać-oznajmiła ciotka.
-Ubierz się w to-powiedział wujek podając mi wieszak z sukienką,którą miałam na balu po konferencji i czarne szpilki.Skrzywiłam się na ich widok.Nie lubię chodzić w butach na obcasie.Mimo wszystko uznałam,że tym razem zrobię wyjątek.
-Czyli,że mam godzinę na przygotowanie się?-spytałam odbierając ubranie z rąk wujka.
-Tak-powiedziała ciotka.
Otworzyłam drzwi i weszłam do przedpokoju.Pośpiesznie zdjęłam buty i rzuciłam je gdzieś w kąt.Trzasnęłam drzwiami nie zwracając uwagi na moich ''rodziców''stojących przed nimi i poszłam się szykować.
                                                                  ***
Siedziałam na ławce nad sztucznym jeziorkiem z rybkami.
-Mogę się dosiąść?-usłyszałam znajomy głos.
Spojrzałam w stronę,z której dochodził.Koło mnie stał Chad ubrany w czarny garnitur.Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem w tym samym momencie.Nigdy wcześniej nie widzieliśmy się w takich strojach.
-Jasne,siadaj-powiedziałam robiąc miejsce na ławce.
-A ty co tu robisz?-zapytał Chad uśmiechając się do mnie.
- Oscar Young wraz ze swoją,od dzisiaj już oficjalnie, żoną zainteresował się moją osobą.Słyszał,że bardzo ładnie rysuję i  dobrze gram na gitarze.Chciał mnie poznać i zastanawia się nad zatrudnieniem mnie do pracy nad jego kampanią reklamową.A ty co tu robisz?
-Mówiłem już.Moje matki chciały,żebym przyszedł na ten ślub tak po prostu.
Faktycznie.Co za dziwny zbieg okoliczności.
-Może teraz opowiesz mi o swoim dzieciństwie?-zapytał patrząc na biegające niedaleko dzieci.
-Naprawdę chcesz tego słuchać?-spytałam.
-Czemu by nie?
-Moja ciotka z wujkiem nie dawali mi żadnych ograniczeń.Mogłam robić wszystko co chciałam i to dosłownie.Ta nadmierna wolność chyba trochę uderzyła mi do głowy.Ciotka z wujem w ogóle się mną nie przejmowali.Robiłam różne głupie rzeczy,żeby zwrócić na siebie uwagę.Bezskutecznie.W końcu zaprzestałam tym głupim działaniom.Potem poznałam Jack'a,Michael'a i Joe'go.Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę.Było tak do śmierci Joe'go.Samochód potrącił go na naszych oczach,gdy siedzieliśmy w nocy przy ulicy.Byłam w nim zakochana i bardzo to przeżyłam.
Spojrzałam na Chada.Milczał wpatrując się w brykające dzieci.
-No ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
-Czyli?-zapytał chłopak.
-Czyli sądzę,że to wszystko,ta cała znajomość z nimi sprawiła,że teraz jestem taka,jaka jestem.
Pociągnęłam nosem.Poczułam smakowite zapachy dochodzące z domu weselnego.Chad najwyraźniej też je poczuł.
-Mhm...chyba podali obiad-powiedział.-Umieram z głodu.
-Ja tak samo.Nic nie jadłam przez cały dzień-powiedziałam.
Wstaliśmy z ławki w niemal tym samym czasie i poszliśmy w kierunku wejścia.

środa, 29 sierpnia 2012

28.Walentynki

Było pewne ,że moja mama nie zostanie wyleczona z raka płuc.Ona też zdawała sobie z tego sprawę.Zmagała się z tak ciężką chorobą,a zginęła przez jakiś wypadek samochodowy.Widocznie musiało tak być.Śmierć była jej pisana w młodym wieku.
Dobra Amy,skup się,bo znów będziesz musiała poprawiać pozycję tego głupiego łańcucha z serduszek.
14 luty-Walentynki.Moja klasa zamiast lekcji dekorowała salę gimnastyczną na dyskotekę walentynkową.Oczywiście Penelope wszystkimi dyrygowała.Ona uwielbia rządzić ludźmi.
Po skończonej pracy wyszłam z sali razem z Meggie.
-Ciekawe ile dostaniemy walentynek-zagadnęła.
-Nie zdziwiłabym się gdybym nie dostała ani jednej-powiedziałam podchodząc do swojej szafki.
-Jak zwykle przesadzasz-zaśmiała się.-Wybierasz się na dzisiejsza dyskotekę?
Jaki to był szyfr?Piętnaście,dwa...
-Nie.
-Czemu?-Meggie była najwyraźniej zawiedziona.
-Nie obchodzę walentynek i tyle.
...trzydzieści jeden...Otwarte.
Uchylam drzwiczki i moim oczom ukazuje się lawendowa koperta.To musi być jakaś pomyłka.Biorę ją do ręki i szybko obracam.''Dla Amy Bennington''odczytałam z koperty.To jednak moja korespondencja.
-Ta-ak,najwyraźniej twój cichy wielbiciel o tym nie wie-chichot Meggie rozniósł się po pustym korytarzu.
-Jaki tam znowu cichy wielbiciel?-machinalnym ruchem wrzuciłam kartkę do torby.Spojrzałam wgłąb szafki.Dziwne.Ani śladu mojego podręcznika do matematyki,fizyki i chemii.No tak!Musiałam zostawić je u brata.-Sądzę,że ktoś chciał być po prostu miły.
-Dobra,dobra.Mów co chcesz ja tam swoje wiem.
                                                       ***
Leżałam na łóżku z nogami opartymi o ścianę.Dochodziła 16,a ja nie miałam co ze sobą zrobić.Może powinnam pójść na tą dyskotekę?
Zeskoczyłam z łóżka i w biegu złapałam za torbę i jak kula armatnia wypadłam z pokoju.Zjechałam na dół po poręczy schodów.W przedpokoju szybko włożyłam buty i wyszłam przed dom.Zamknęłam drzwi na klucz i popędziłam w stronę przystanku.Jak na złość akurat teraz autobus przyjechał punktualnie.Drzwi właśnie się zamykały,ale zatrzymałam je nogą. Zajęłam miejsce pod oknem.Nie było widać śladu po śniegu,nawet kałuże zniknęły.Za to na ulicy można było zobaczyć wiele zakochanych par.Co się dziwić,przecież były Walentynki.
Wysiadłam z autobusu i sprawdziłam godzinę na telefonie.Była 16:20,więc do rozpoczęcia dyskoteki zostało mi około czterdzieści minut.Ruszyłam w stronę szkoły.Już miałam skręcać w alejkę prowadzącą pod główne wejście,kiedy nagle wpadłam na osobie z naprzeciwka.Niosła ona ze sobą stos płyt CD,które rozsypały się wokoło.Przykucnęłam i zaczęłam je zbierać.Spojrzałam kątem oka na uczestnika zderzenia.Nawet takie przelotne spojrzenie wystarczało mi do rozpoznania chłopaka.
-Po co ci tyle płyt?-zapytałam podając Jack'owi kilka pudełek.
-Robię za DJ'a na dzisiejszej dyskotece.To są moje ulubione składanki,nie mogłem zdecydować się,które wziąć,więc zabrałem wszystkie.
Zaśmiałam się.Cały Jack.
Podniosłam połowę płyt i razem poszliśmy na salę gimnastyczną.Składanki położyliśmy w kąciku dla DJ'a.
-A może pomożesz mi z tym całym DJ'owaniem ?-zapytał po chwili.
-Czemu nie?A Michael ci nie pomaga?-Jack i Michael byli przyjaciółmi od piaskownicy,wszystko robili razem.
-Dobra,to wybierzmy płyty ,z których będziemy puszczać muzę-powiedział zmieniając temat.Uznałam,że nie będę jak na razie wspominać o Michael'u.
Mniej więcej koło 18 dyskoteka nieźle się rozkręciła.Na sali panuje półmrok,pomieszczenie przeczesują kolorowe reflektory,kilka centymetrów nad podłogą unosi się dym,a na parkiecie tańczy wielu uczniów.Dyskoteka przebiegła bez problemów.
Razem z Jack'iem wracaliśmy do domów.Nie mówiliśmy za dużo, w głowach dudniło nam od głośnej muzyki.Jak zawsze szliśmy przez park.Nagle Jack zatrzymuję się.Ja również staję.Razem z Jack'iem spoglądamy na ścianę toalety.
Jest na niej namalowane duże graffiti przedstawiające codzienny uliczny zgiełk.Na ulicy pełno idących gdzieś przechodniów,na ulicy dość duży korek.Wszyscy namalowani na muralu śpieszą się,są przytłaczani przez szarą rzeczywistości i przez tę monotonię swojego życia.Może nie wszyscy.Pośród przechodniów można dostrzec cztery postacie wyróżniające się czymś.Stoją sobie spokojnie,otaczający chaos nie dotyczy ich.Nie zważają na nic,cały świat ich nie obchodzi.Ta trójka chłopców i jedna dziewczyną są jedynym kolorowym akcentem na tym graffiti.
Patrzę na Jack'a,a on na mnie.Uśmiechamy się,bo wiemy,że oboje myślimy o tym samym.
-Naprawdę nieźle wyszedł nam ten mural-mówi po chwili.
Przytakuję i idziemy dalej.
Było dość ciemno,mimo że nie było bardzo późno.Pusty plac zabaw mógł przypominać scenę z jakiegoś horroru.Wiatr porusza łańcuchowe huśtawki,liście szeleszczą.Nie zważamy na to z Jack'iem.Jesteśmy przyzwyczajeni do takiego parku.
Nigdzie nam się nie śpieszyło,dlatego przysiedliśmy na chwilę na brzegu małego jeziorka.Księżyc odbijał się w tafli wody.Jack rozglądał się za kamykami,zapewne po to,aby puszczać kaczki.
-Co z Michaelem?-zapytałam.
-Nie wiem,o co ci chodzi-powiedział Jack.Nadal zbierał kamienie.
-Myślałam,że razem będziecie robić za DJ'a na dyskotece.
-Ja też tak myślałem-mój towarzysz podniósł się i rzucił kamieniem.Trzy kaczki.-Jednak,jego rodzice postanowili zabawić się w swatkę i Michael siedział sobie w jakiejś drogiej restauracji z córką znajomych jego rodziców-kolejny kamień.Tym razem cztery kaczki.- Jego rodzice chcą,żeby chodził z tą laską,może nawet żenił się z nią.A po co to wszystko?Żeby firma rodziców Michaela i tamtej laski połączyła się.Bo to będzie lepsza inwestycja...bla,bla,bla.-Jack był najwyraźniej wkurzony.Rzucił wszystkimi kamieniami.Dwie,cztery,trzy,znowu dwie...
-Przecież to jest bezsensu -powiedziałam.
-Wiem-powiedział siadając koło mnie.-Michael powiedział,że on tez może mieć z tego same korzyści.Jakiś drogi sprzęt,drogie posiłki za darmo...Czasami jest z niego straszny materialista,dlatego jestem taki zdenerwowany,przepraszam.
Wiatr rozczochrał nasze włosy.Tym razem jakoś mi to nie przeszkadzało.
-Wiesz Amy,przez te dwa lata mieliśmy nadzieję,że się do nas odezwiesz,że znów zaczniemy spędzać ze sobą tyle wolnego czasu-Jack zaczął grzebać butem w ziemi.-Cokolwiek robiliśmy, myśleliśmy o tobie.Zastanawialiśmy się ,jak ty byś postąpiła w podobnej sytuacji.Brakowało nam ciebie,ale nie mieliśmy odwagi napisać do ciebie i umówić się na jakieś spotkanie.Zerwanie z nami kontaktów było twoją decyzją i mimo wszystko musieliśmy ją uszanować.Ty i Michael jesteście najlepszymi przyjaciółmi ,jakich kiedykolwiek miałem.Dziękuję ci za wszystko,za to,że po prostu byłaś i jesteś...
-...i zawsze będę -dokończyłam.Jack uśmiechnął się i otrzepał buta. Przytuliliśmy się i ruszyliśmy w dalsza podróż do domu.

niedziela, 26 sierpnia 2012

27.List

Jeszcze nigdy nie widziałam takiego tłoku na stołówce.To pewnie dlatego,że wyjątkowo dzisiaj podawali zjadliwe jedzenie. Stanęłam za ostatnią osobą w kolejce.Dziewczyna rozmawiała ze swoja koleżanką o nadchodzącym meczu koszykówki.
-...Zobaczymy jak tym razem poradzi sobie ta cała Bennington.Moim zdaniem miała szczęście,nic poza tym-mówiła pierwszoklasistka stojąca przede mną.-W ogóle ta laska jest jakaś dziwna.
-Dziwna?Co chcesz przez to powiedzieć?-zapytała jej towarzyszka.
Kolejka nieco się zmniejszyła.
-Zachowuje się jakoś inaczej od wszystkich...I jeszcze te jej włosy.Pewnie pomalowała je na różowo,no chcę na siebie zwrócić uwagę.
-Dla twojej informacji pomalowałam włosy na różowo,ponieważ tak mi się podoba i wcale nie chcę w ten sposób zwrócić na siebie czyjąś uwagę-wypaliłam.
Pierwszoklasistki powoli odwróciły się.Spojrzał na mnie z dość głupim wyrazem twarzy.Kucharka dała im dzisiejszą porcję jedzenia : kawałek pizzy,jabłko i butelkę soku pomarańczowego.Dziewczyny pośpiesznie zabrał swoje tacki z lunchem i odeszły jak najdalej ode mnie.
Wzięłam swoja porcję i rozejrzałam się za jakimś wolnym miejscem.Zobaczyłam Meggie machającą do mnie mnie z końca stołówki.Już szłam w jej kierunku,kiedy Michael i Jack podeszli do mnie,obrócili w zupełnie przeciwną stronę i zaczęli pchać mnie do stolika w kącie ,przy którym siedziała cała drużyna koszykarska.Usiadłam miedzy Michael'em i Jack'iem.Wszyscy siedzący przy stoliku ustalili strategię na mecz,zjedli lunch i poszli na lekcję.

                                                           *** 

Wysiadłam z autobusu i rozejrzałam się dookoła.Ostatnio rzadko bywałam w tej części miasta.Wyjęłam z kieszeni pomiętą kartkę i jeszcze raz sprawdziłam adres.Wszystko się zgadzało.
Weszłam do środka i podeszłam do recepcji.
-W czym mogę  ci pomóc panienko?-zapytała dziewczyna siedząca za ladą.
-W którym pokoju mieszka Mike Bennington?
-100,jedenaste piętro-powiedziała poprawiając gumkę na swoim końskim ogonie.-Jesteś pierwszym gościem płci przeciwnej w tym pokoju-dodała i mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
Zaśmiałam się i wsiadłam do windy.
Akademik wyglądał dość schludnie. Stanęłam przed ostatnimi drzwiami na korytarzu i spojrzałam na pozłacany numer 100.Z pokoju słychać było głośną muzykę.Zapukałam.Muzyka natychmiast przycichła i zaraz potem drzwi otworzył mi dość chudy chłopak o jasnych włosach.Zdziwiony zmierzył mnie spojrzeniem od stóp i zatrzymał się na moich oczach.Potem nerwowo zamrugał.
-Ja do Mike'a-wyjaśniłam.
Jeszcze bardziej zdziwiony chłopak zawołał w stronę pokoju :
-Mike,tu jest jakaś dziewczyna,która twierdzi,że cię zna.
Zaśmiałam się.Mike szybko podbiegł do drzwi.
-Ach,to ty-powiedział nieco zawiedziony.-Właź-dodał i zaprosił mnie do środka ruchem ręki.
Moim oczom ukazał się duży pokój,w którym stał dwa łóżka piętrowe,biurko,mały stolik,na którym postawiono laptopa oraz kanapa.Zasiadało ją trzech chłopaków.Jeden,który otworzył mi drzwi oraz Josh-najlepszy przyjaciel Mike'a.Ostatni z nich miał kasztanowe włosy i błękitne oczy.Na mój widok zakrztusił się napojem.Potem zmierzył mnie spojrzeniem.
-To jest Ted-powiedział Mike wskazując na jasnowłosego.-To Matt,a koło niego Josh,którego chyba już znasz-dodał.
Matt,chłopak o kasztanowych włosach,zepchnął siedzącego na rogu kanapy Teda.
-Siadaj-zachęcił mnie.
Powoli opadłam na miejsce koło niego.
-Więc co cię do mnie sprowadza?-zapytał Mike siadając na krześle koło biurka.Było na kółkach,więc podjechał do stolika.
Otworzyłam torbę i wyjęłam z niej podręcznik do matematyki.Szybko przekartkowałam go.Nic.Rzuciłam go na podłogę i wyjęłam kolejny,tym razem do fizyki.Znów nic.Książka wylądowała obok swojej poprzedniczki.Wydobyłam trzeci podręcznik,do chemii.Ani śladu koperty.Znów rzuciłam nim o podłogę.
Wydawało mi się,że cała czwórka studentów dziwnie się mi przygląda.Nie zwracając na to uwagi wyjęłam podręcznik do angielskiego.Bingo!
Wyjęłam kopertę i podałam ją na wyciągniętej ręce w stronę Mike'a
-Co to jest?-zapytał.
-List.Od Mamy.
-Ale...Skąd to masz?-Mike patrzył na mnie jakbym byłą duchem albo innego rodzaju zjawą.
Spojrzałam na Matt'a,Ted'a i Josh'a.Przeniosłam wzrok na ściany.Wisiały tam różne wycinki z gazet,w większości z playboya.
-Długa historia-powiedziałam obojętnie.-Tak,ja też mam taki list,ale nie czytałam go jeszcze-powiedziałam wyprzedzając jego pytanie.
Mój brat spojrzał na zegarek na ekranie laptopa.
-Umówmy się tak : dzisiaj o równej 18 przeczytamy nasze listy,dobrze?-powiedział po chwili.
Przytaknęłam głową i podniosłam się z kanapy.Poszłam w kierunku drzwi i nacisnęłam na klamkę.Odwróciłam się,rzuciłam krótkie cześć i wyszłam z pokoju numer 100.

                                                            ***

Odgarnęłam śnieg z miejsca koło drzewa.Usiadłam tam i oparłam się o pień.Rozejrzałam się po całym mieście.Ten pagórek to naprawdę niezłe miejsce na prowadzenie jakiś obserwacji,widać stąd dosłownie wszystko.
Wyjęłam z kieszeni telefon i położyłam go na kolanach.Odnalazłam list w torebce i jeszcze popatrzyłam na chwiejne pismo mojej matki.Przystawiłam kopertę pod nos i powąchałam ją.Jej zapach był dość specyficzny,jakby przesiąknięty wspomnieniami i różnymi starociami.Nic dziwnego,przecież list był przechowywany wśród albumów i innych pamiątek.
Spojrzałam na ekran telefonu.17:59.Na chwilę przymknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech.Znów spojrzałam na telefon.18:00."Już nie ma odwrotu''-pomyślałam i otworzyłam kopertę.

Amy!

Jeżeli czytasz ten list znaczy to,że Twój ojciec uznał,
że jesteś gotowa poznać całą prawdę.
Na pewno uważasz,że nie dawałam sobie rady
z wychowaniem Ciebie i Mike'a,
więc opuściłam was i wyjechałam do Europy.
Tak przynajmniej mówił Ci Twój ojciec,czyż nie?
Steve to dobry człowiek.
Nie lubi kłamać,więc niechętnie zgodził się na mój pomysł.
Pewnie domyślasz się już,że nie wyjechałam do Europy.
Byłam chora na raka płuc i niestety mój organizm 
nie przetrwał walki z nim.
Dlaczego chciałam żeby Steve Cię okłamywał?
Wiedziałam,że przez wiadomość o mojej śmierci
mogłabyś się załamać, zwłaszcza,że byłaś w tak
młodym wieku,kiedy Cię opuściłam.
Chciałam dla Ciebie jak najlepiej.
Nie wiń za to taty czy Mike'a.
Przepraszam.Kocham Cię.Tęsknię
Twoja mama Shannon.

piątek, 10 sierpnia 2012

26.Paris

W samolocie znów siedziałam koło okna.Tylko tym razem obok mnie siedziała Jessica. Musiałam trochę naściemniać, żeby mogla ze mną polecieć
do Ameryki praktycznie za darmo,ale udało się.Ten tajemniczy fundator na serio jest miły i uprzejmy.
Lot minął spokojnie,bez żadnych przeszkód.Z lotniska od razu udałyśmy się do mojego domu.Zostawiłam w nim Jess i poszłam do swoich
'rodzicow'.Nie chciałam,żeby Jessica musiała się z nimi spotkać.
W ich domu spędziłam więcej czasu niż przypuszczałam.Rodzice dawali mi jeszcze rożne wskazówki.Dali mi tez sukienkę, którą miałam założyć na balu
po konferencji.W końcu odebrałam bilety i wróciłam do domu.
Następnego dnia znów siedziałyśmy w samolocie. Zdrzemnęłam się.
Obudziłam się dopiero w Paryżu. Pojechałyśmy do jednego z hoteli.Był naprawdę drogi,podobny do tego hotelu w Korei.
Był wieczór.Jessica była bardzo zmęczona podrożą i od raz położyła się spać.Ja nie mogłam zasnąć. Podeszłam do okna i usiadłam na parapecie.
Paryż był pięknym miastem,nawet zimą.Przez cała noc siedziałam w oknie i podziwiałam wieżę Eiffla i inne piękne widoki.
Po przebudzeniu udałam się do kuchni.Zastałam w niej Jess przyglądającej się rozpisce dnia.Zamówiłam jedzenie dla Jessicy,a sama zjadłam batona zbożowego.Potem poszłam do swojej sypialni,wyszykowałam się na konferencję i spakowałam ubrania,które miałam założyć na bal.
Budynek,w którym miała odbyć się konferencja był dość duży.Na parterze była szatnia,w której zostawiłam kurtkę oraz torbę z sukienką.
Zebranie zaczęło się o godzinie 12.Nigdy nie nudziłam się tak bardzo,jak na tej konferencji.Jedynym plusem było to,że podali francuskie jedzenie z bardzo drogiej restauracji.
Konferencja skończyła się o 19.Poszłam do łazienki przygotować się na bal.Założyłam sukienkę,która o dziwo nie pomięła się w torbie.Związałam włosy w kok i poszłam do samochodu,który miał mnie zawieźć prosto na bal.
Kiedy znalazłam się przed budynkiem,Jessicy jeszcze nie było.Gdy na nią czekałam podszedł do mnie jakiś mężczyzna i zamienił ze mną kilka słów.Mówił też coś o jakiejś imprezie,takiej dla rozluźnienia następnego dnia.Nie ukrywam,że była to dość dziwna sytuacja.
Chwilę później usłyszałam czyjś śmiech.To Jessica próbowała zwrócić na siebie uwagę.Byłam w szoku,kiedy ją zobaczyłam.Dziewczyna wyglądała perfekcyjnie.Zazdrościłam jej urody,której osobiście nie mam.
Nie ukrywam,że nasze wejście na sale przyciągnęło wiele spojrzeń.Ja jestem już do tego przyzwyczajona,a Jess nie zwracała na to uwagi.
- Na tym balu jest dużo ważnych osób. Nie licząc francuskich oraz amerykańskich polityków również założyciele koreańskich firm muzycznych oraz ich gwiazdy. Między innymi BIG BANG, BLOCK B, SNSD, MBLAQ... -Jess spojrzała na mnie wystraszona. Mir mógł chcieć zemścić się za ostatnią bójkę na sylwestrze - ..Super Junior, CN BLUE, FT Island oraz SHINee –- powiedziałam z naciskiem na nazwę ostatniego zespołu .Widać było, że na twarzy dziewczyny maluje się szczęście –- Możesz iść go szukać. Poradzę sobie - dodałam.Jess– pocałowała mnie w policzek i pobiegła szukać ukochanego.
Na balu zaczepiały mnie różne osoby,które wypytywały mnie o wuja i ciotkę.Odpowiadałam zdawkowo na wszystkie pytania,nie lubię o nich rozmawiać.Po chwili usłyszałam głos wrzeszczącej dziewczyny.Od razu poznałam,że to Jessica.Krzyczała po koreańsku,dlatego nie wiedziałam o co jej chodzi.Ludzie zwrócili na nią uwagę,ale kiedy uznali,że słuchanie jej jest bezsensu,bo nic nie rozumieją ,wrócili do swoich przerwanych zajęć.Chciałam jakoś dojść do Jess,ale niestety zatrzymał mnie jakiś koleś,który twierdził,że jestem modelką,która ukrywa się tutaj w peruce.Zaczął mnie nawet ciągnąc za włosy,żeby mnie,jak to powiedział "zdemaskować".Kiedy wreszcie uwolniłam się od niego,dziewczyny nie było już na balu.
Do hotelu wróciłam około godziny drugiej,ponieważ musiałam zostać do końca balu.Obudziłam się po godzinie jedenastej.Jessica była w łazience.Spojrzałam na ekran jej laptopa.Dziewczyna zamówiła już bilety powrotne do Korei.Gdy Jess wyszła z łazienki wydostała z szafy swoją walizkę i ubrania.
-Skoro jutro wyjeżdżasz,to spędzisz ze mną dzisiejszy dzień?-zapytałam.Dziewczyna uśmiechnęła się i przytaknęła.-To idziemy dziś na imprezę-zaśmiałam się.
Miałyśmy jeszcze sporo czasu,więc poplotkowałyśmy trochę.Potem poszłam się przebrać.Założyłam krótkie,brązowe spodenki ,biała bluzkę na ramiączkach i ciemny żakiet.
Impreza odbywała się w ogromnej willi.Gdy wysiadłyśmy z taksówki Jessica wpadła na kogoś.Jakiś chłopak   przytulił się do niej i powiedział,że już nigdy jej nie puści.Próbowałam ich jakoś rozdzielić,ale nie udało mi się to.Nagle Jessica zniknęła gdzieś wraz z tym chłopakiem.
Weszłam do środka willi.Było tutaj dużo ludzi,ale nigdzie nie dostrzegłam  mojej rudowłosej towarzyszki.Kiedy poszłam jej poszukać znowu natknęłam się na mojego ''znajomego''z balu.Nadal trzymał się wersji,że jestem jedną z francuskich modelek.Czas na imprezie spędziłam na rozmawianiu ze służącym właściciela willi i organizatora imprezy zarazem.Dopiero koło 20 zaczęłam martwić się o Jessice.Gdzie ona znowu poszła?Wyjęłam z kieszeni telefon i zadzwoniłam do niej.
-Jestem na basenie,próbuję wyciągnąć to cholerne zdjęcie-powiedziała Jess.
Nagle usłyszałam plusk i niewyraźne krzyki.Zaczęłam wykrzykiwać imię dziewczyny do telefonu,ale nie uzyskałam odpowiedzi.Podniosłam się z krzesła i wybiegłam przed dom.Zobaczyłam bezradną studentkę topiąca się w basenie.Już miałam skakać do wody,aby jej pomóc,ale Key uprzedził mnie.Uznałam,że dadzą sobie radę beze mnie,więc wróciłam do środka.
Podeszłam do stolika,aby nalać sobie odrobiny soku.Nagle koło mnie pojawił się ten sam mężczyzna,który zaczepił mnie wczoraj przed balem.
-Witaj Amy.Nazywam się  Charles Bonnet,ale mów mi po prostu Charlie-mężczyzna uśmiechnął się ukazując swoje lśniące zęby i wyciągnął do mnie dłoń.Podałam mu swoją,Charles mocno ją uścisnął.-Mogę mówić Ci po imieniu?-zapytał.
-Tak, oczywiście panie...To znaczy Charlie-poprawiłam się na widok jego niezadowolonej miny.
-Pozwolisz ze mną na chwilkę?Chciałbym coś Ci pokazać-zapytał Charlie.Nie czekając na moją odpowiedź skierował się do długiego korytarza.Podążałam za nim,niczym jego własny cień,aby nie zgubić się w zakamarkach willi.
Charlie zatrzymał się dopiero przy drzwiach pokoju najbardziej wysuniętego na północ.Odwrócił się i spojrzał na mnie.Potem otworzył drzwi i wszedł do pomieszczenia,które było wielką bibliotek.
Regały z książkami sięgały do sufitu i wszystkie był zapełnione książkami ułożonymi kolorystycznie.Ktoś musiał się bardzo napracować.Odnalazłam Charliego między regałami,co wcale nie było takie łatwe.Mężczyzna wskazał na róg pokoju.Stało w nim biurko oraz oszklona gablotka.Charlie podszedł do niej i wyciągnął coś,co przypominało album na zdjęcia.Ruchem ręki zachęcił mnie do podejścia bliżej.Zrobiłam dwa kroki w przód i Charlie dał mi do ręki album na zdjęcia.
-Zajrzyj do środka-powiedział tajemniczo.
Otworzyłam album.Na pierwszej stronie znajdowało się zdjęcie wieży Eiffla,przed którą stały trzy postacie.Jedna z nich przykuła moja uwagę.Była to młoda,roześmiana kobieta,która przypominała mi moją ciotkę...Zaraz,moją ciotkę!?Nie,to przecież niemożliwe,ciotka nigdy się nie uśmiecha,co dopiero śmieje.Chyba że...
Spojrzałam pytająco na Charlesa.Przytaknął mi.Przekartkowałam cały album.Na każdym zdjęciu były te same osoby,tylko w różnych miejscach.
-Znałeś....znałeś moich rodziców?-zapytałam.
-Tak, byliśmy przyjaciółmi od lat.Teraz,kiedy dowiedziałaś się całej prawdy twoja ciotka skontaktowała się ze mną,ponieważ...-otworzył gablotkę i wyjął dwie koperty.-...ponieważ to jest dla ciebie.Dla ciebie i twojego brata.
Sięgnęłam ręką po dwie koperty.Jedna była zaadresowana do mnie,druga do Mike'a.Na kopercie widniało to samo,chwiejne pismo.
-To listy od twojej matki.Miałem wam to dać kiedy....a z resztą dowiesz się wszystkiego z listu.
-Dlaczego...dlaczego dajesz mi to dopiero teraz?
-Ponieważ miałem nie mieszać się w sprawy twojego wychowania.Twoja ciotka miała skontaktować się ze mną,kiedy uzna,że już możesz otrzymać ten list.Ta konferencja była tylko takim pretekstem,do twojego przyjazdu tutaj.
Przejrzałam jeszcze album ze zdjęciami i posłuchałam opowieści Charliego o moich rodzicach i wróciłam do hotelu.Następnego ranka pożegnałam się z Jessicą.
I znowu byłam zdana wyłącznie na siebie.