wtorek, 19 czerwca 2012

21.Mojemu upadkowi towarzyszył huk.

W poniedziałek po wykańczającym treningu udałam się do sklepu.Po pierwsze : moja lodówka była pusta już od kilku dni,a po drugie trener kazał całej drużynie przejść na specjalną dietę dla sportowców.
Poszłam do największego ze sklepów na osiedlu.Było w nim praktycznie wszystko : artykuły spożywcze,zabawki,kosmetyki i wiele,wiele innych rzeczy.
Weszłam do środka.Przy wejściu znajdowały się tak zwane ''artykuły sezonowe'' .Teraz były tu grabie,łopaty,oraz dmuchawy i odkurzacze do liści.Poszłam do wysokich kolumn koszyków i zatrzymałam się koło nich.Zaczęłam przeszukiwać swoją torbę w celu znalezienia listy produktów,które będą potrzebne  do diety.Znalazłam jakąś kartkę-niestety była to instrukcja jak,w jakich ilościach i o jakich porach powinniśmy się odżywiać w ramach diety.''Na nic nie przyda mi się ta kartka,jeśli nie znajdę listy zakupów''-pomyślałam.Zobaczyłam kolejną kartkę i już sięgałam po nią ręką,kiedy...
Coś z ogromną siła uderzyło mnie prosto w przód głowy i twarz,od razu zwalając mnie z nóg.Mojemu upadkowi towarzyszył  huk.
Huczało mi w głowię,a przed oczami majaczyły się kolorowe koła.To było dziwne uczucie.Głowa bolała mnie tak przeraźliwie,że chwilowo straciłam kontakt z otoczeniem.Nie wiedziałam co się stało,ani gdzie jestem.Gdy po chwili wszystko się uspokoiło,przypomniałam sobie to ,co powinnam pamiętać.Dość niewyraźnie,,jakby przez mgłę zobaczyłam stojącego nade mną chłopaka.Kiedy o0braz był już mniej rozmazany zorientowałam się,że tym chłopakiem był Chad.Usiadłam na podłodze.Chad już otwierał usta,żeby coś powiedzieć,ale przeszkodziłam mu.
-Co się stało?
-Jakiś typek walnął Cię  przez przypadek łopatą do odśnieżania...Dość mocno walnął...i przewróciłaś się na koszyki-powiedział Chad-Zabiorę Cię do lekarza.Powinien zobaczyć,czy wszystko w porządku.
-Nic mi nie jest,wszystko okej..-powiedziałam.Ból powrócił.
-Tak?Czyli pewnie możesz teraz bez najmniejszego problemu wstać i kontynuować zakupy?-Chad uśmiechnął się ironicznie.
-Jasne-powiedziałam mało przekonująco i wstałam.Zrobiła jeden niepewny krok i od razu zakręciło mi się w głowie,straciłam równowagę i przewróciłam się na druga kolumnę koszyków.
Wszyscy się na mnie dziwnie patrzyli,za to ja spojrzałam na Chada.
-Na boisku poruszasz się zręczniej-chłopak próbował powstrzymać śmiech.
-Ha-ha-ha,bardzo śmieszne.Ciekawe jak ty byś się poruszał,gdybyś dostał łopatą prosto w głowę.
-No dobra,wstawaj-powiedział chłopak i pomógł mi wstać.Następnie podtrzymując mnie wyprowadził przed sklep.Słońce zaczęło tak intensywnie świecić mi w oczy,że nie mogłam na niczym innym się skupić.
Po chwili poczułam,że Chad wkłada mi coś do rąk.To był kask.Z trudem przestałam przejmować się świecącym słońcem.Zobaczyłam przed sobą motor.Niezłe cacko.Na nim siedział Chad.
-No dalej,wsiadaj.Tylko trzymaj się mocno-powiedział chłopak.
Założyłam kask i usiadłam za Chadem.Zdecydowałam się trzymać siedzenia,bo jakoś dziwnie było mi trzymać się Chada.
Jechaliśmy naprawdę szybko.,więc za chwilę byliśmy już pod szpitalem.
Chad znowu mnie podtrzymywał.Zaprowadził mnie na jakiś oddział,nie pamiętam jaki.Po chwili weszliśmy do środka.
Lekarzem był  dość młody mężczyzna.Kazał mi usiąść na krześle i wykonał kilka podstawowych badań.Potem powiedział,że to na szczęście nic poważnego i mogę wrócić do domu.
Wyszłam niepewnym krokiem z sali.Kierowałam się do wyjścia ze szpitala,kiedy dogonił mnie Chad.
-Jak się czujesz?Odwieźć cię do domu?-zapytał
-Nie musisz,dam sobie radę-powiedziałam i wyszłam przed szpital.Szłam już coraz pewniej i w swoim normalnym,szybkim tempem.
-Jesteś pewna?-powiedział chłopak,ale ja była już na schodach i nie słuchałam go.Zeskoczyłam z kilku ostatnich schodków i poszłam na najbliższy przystanek autobusowy.Spojrzałam na rozkład jazdy.W przeciągu godziny nie przyjeżdżał tu autobus,który podwiózłby mnie pod dom..Akurat przyjechał jakiś autobus,więc po prostu do niego wsiadłam.
Kiedy w autobusie zrobiło się tłoczno,po prostu z niego wysiadłam.Zorientowałam się wtedy,że jestem niedaleko mojej starej szkoły,więc postanowiłam się przejść.
Kiedy wróciłam do domu,pod drzwiami leżała reklamówka z zakupami.Zdziwiona zajrzałam do środka i znalazłam w niej karteczkę z napisem :
''Skoro nie mogłem Cię odwieźć,pomyślałem,że wyświadczę Ci inną przysługę.Polecam się na przyszłość :).
Chad.
PS Nie oddawaj mi pieniędzy.Pieniądze to nie wszystko,nie potrzebuję ich do szczęścia''
Mimowolnie uśmiechnęłam się,otworzyłam drzwi i weszłam do środka.

środa, 13 czerwca 2012

20.To było jedno ze zdań,których nienawidziłam.

Jeszcze następnego dnia nie dotarło do mnie co wydarzyło się wczoraj.Trafić do kosza z drugiego końca boiska?Ach Amy,jakaś ty głupia,to przecież niemożliwe.A może jednak...?
Teoretycznie żadna dziewczyna by tego nie dokonała.Właśnie-teoretycznie.
Byłam przecież inna niż inne dziewczyny.Czasami miałam wrażenie,że jestem ich przeciwieństwem.Może tak jest?
Przyzwyczaiłam się do tego,że jestem inna.Ale nie jestem inna aż do tego stopnia,żeby trafić do kosza z drugiej połowy boiska...A tak przynajmniej mi się wydaję.
A może nie było żadnego meczu?Może to mi się tylko śniło?
Pytania tego typu nie dawały mi spokoju.Straciłam nawet orientacje jaki jest dzień tygodnia,która jest godzina...Była niedziela godzina 15:30,a ja za pół godziny miałam spotkać się z Brooke.Dość długo się nie widziałyśmy.
Machinalnie założyłam moje martensy,włożyłam kurtkę,wzięłam torbę i wyszłam.Dzisiaj było trochę chłodniej niż wczoraj.Wiał wiatr i słońce schowało się gdzieś za chmurami.Poszłam na przystanek autobusowy.Autobus jak zwykle się spóźniał,ale byłam już do tego przyzwyczajona.Usiadłam na starej ławce i wyjęłam z torby słuchawki.Kiedy je rozplątywałam na przystanek przyszła starsza pani.Zdążyłam włączyć pierwszą piosenkę ,kiedy nagle zaczął padać deszcz.Na szczęście autobus już przyjechał.Wsiadłam do niego i zajęłam pierwsze lepsze miejsce przy oknie.
Patrzyłam na krople wody spływające po szybie,kiedy ktoś wyciągnął mi słuchawki z uszu.Odwróciłam się.Za mną stała starsza pani,która stała na przystanku.
-Przepraszam,ale to moje miejsce- powiedziała oburzona.
Rozejrzałam się po autobusie.Był pusty.
-Ma pani resztę autobusu dla siebie,może pani spokojnie usiąść gdzie pani chce-powiedziałam obojętnie
-Młoda damo,siedzę w tym miejscu od ponad 20 lat
-To dzisiaj może usiąść w innym miejscu-nie odpuszczałam.Nie chciałam żeby ta starsza pani miała satysfakcję z tego,że wygoniła mnie ze ''swojego'' siedzenia.
-To,że jeździsz bez biletu nie znaczy,że masz zachowywać się jakbyś była Albertem Einsteinem.I jak ty się odnosisz to starszych!?Brak szacunku!Tak cie rodzice wychowywali!?
-Akurat tak się składa,że rodzice mnie nie wychowywali,musiałam radzić sobie sama,proszę pani-powiedziałam z naciskiem na dwa ostatnie słowa.
Tym ją zdziwiłam.Oczy starszej pani zrobiły się wielkie jak frisbee.Usiadła na innym miejscu,daleko ode mnie,ale i tak spoglądała ukradkiem w moją stronę.Znowu wróciłam do spoglądania w szybę i czekałam na odpowiedni przystanek.
                                                                  ♥    ♥    ♥
Kiedy weszłam do kawiarni Brooke już tam była.Pewnie zaraz zacznie się gadka o tym,że ciągle się spóźniam.Westchnęłam i podeszłam do stolika ,przy którym siedziała Brooke.Odsunęłam krzesło i usiadłam na nim.
-Cześć-powiedziałam zdejmując skórzaną kurtkę.
-Cześć-powiedziała Brooke.Nagle przede mną pojawiła się gorąca czekolada postawiona przez kelnerkę-Już złożyłam zamówienie-dodała mieszając swoją kawę.
Jak Brooke dobrze mnie zna,zamówiła dla mnie czekoladę,bo wie,że nie lubię kawy.
-To...co tam u ciebie?-spytałam niepewnie patrząc na kręcącą się łyżeczkę Brooke.
-Wszystko dobrze...tylko z rodzicami ostatnio mi się nie układa...-westchnęła dziewczyna.
Właśnie to najbardziej mnie w niej denerwowało.Brooke miała normalną rodzinę,wychowywała się w normalnym domu,a ona przez cały czas narzekała.Ja miałam dużo gorzej,nadal mam,ale nie użalam się nad sobą.No ale przecież ja jestem''inna''.
-To przeze mnie,tak?-spytałam tak obojętnym tonem,że aż sama się wzdrygnęłam.Brooke najwyraźniej też.
Nic.Milczała.To była dla mnie wystarczająca odpowiedź.Wypiłam łyk czekolady.
-Moi rodzice mają rocznicę ślubu w tym tygodniu.Może pomogłabyś mi wybrać dla nich jakiś prezent?-Brooke błyskawicznie zmieniła temat.
-Jasne-patrzyłam na przechodniów na ulicy.
-We wtorek masz czas ?To jest jedyny dzień,kiedy mam chwilę,żeby to załatwić.W pozostałe dni musze uczyć się do sprawdzianów i różnych takich...
-Spoko-powiedziałam nie odrywając wzroku od szyby.
Rozmowa jakoś się nie kleiła.Nie rozumiem dlaczego-przecież wcześniej miałyśmy tyle wspólnych tematów.
-Jednak we wtorek nie mogę.Przez cały tydzień mam treningi koszykówki.Muszę sporo nadrobić.
-Ty grasz w kosza?Od kiedy?Przecież nie lubisz koszykówki-Brooke spojrzała na mnie pytająco.
-Yyy...Tak się składa,że od wczoraj.Od 2 lat koszykówka to mój ulubiony sport.
-Oddalamy się od siebie.Znowu-Brooke znowu westchnęła.
Przez chwile zastanawiałam się,co miała na myśli przez to ''znowu'.Niestety wiedziałam o co jej chodziło.
-Amy,co się z tobą dzieje?Widzę,że coś jest nie tak-powiedziała dziwnym głosem Brooke.
Pociągnęłam kolejny łyk czekolady.Nie wiedziałam jak odpowiedzieć,więc użyłam mojego standardowego kłamstwa.
-Nic,wszystko w porządku-spojrzałam jej w oczy,żeby uwierzyła.
-Zmieniłaś się...-skwitowała Brooke
Ze złości zacisnęłam dłonie pod stołem.To było jedno ze zdań,których nienawidziłam.
-Wcale nie-starałam się zachować spokój.
-Czyli sugerujesz,że tylko lepiej cię poznałam?
-Możliwe,nie przeczę-rozluźniłam dłonie.
-Znamy się tak długo,myślałam,że wiemy o sobie praktycznie wszystko.
-Tutaj się mylisz.Nie znasz tej prawdziwej mnie,więc bardzo mało o mnie wiesz-nie wytrzymałam.Musiałam to powiedzieć.
-Tak?!W takim razie opowiedz mi coś o twoim ''prawdziwym wcieleniu''-Brooke była zdenerwowana.
Nie umiałam,nie potrafiłam tego zrobić.Wypiłam ostatni łyk czekolady,założyłam swoją skórzaną kurtkę,wzięłam torbę,rzuciłam coś w stylu:''Przepraszam,muszę już iść''i wyszłam.
Rozpadało się na dobre.W sumie to lubię deszcz.Założyłam kaptur i żwawym krokiem poszłam na przystanek.Akurat przyjechał na niego autobus.Wsiadłam do niego.Usiadłam na miejscu przy oknie.Zobaczyłam tak zwanego kanara stojącego obok kierowcy.Kiedy autobus ruszył,mężczyzna podszedł do mnie z szyderczym uśmiechem i powiedział :
-Bileciki do kontroli poproszę.
Zaśmiałam się.No tak,przecież nie skasowałam biletu,a on musiał to zauważyć.Wyjęłam portfel,a z niego bilet miesięczny.Kanar spojrzał na niego,burknął ''dziękuję''i odszedł zgaszony.

środa, 6 czerwca 2012

19.Mecz

Rozejrzałam się po sali.Wyglądała tak jak zawsze,tylko dzisiaj na ścianach wisiały plakaty i transparenty mające na celu zagrzewać naszą drużynę.Podejrzewałam,że dzisiejszy mecz miał być meczem otwierającym sezon.Tak,sezon koszykarski rozpoczynał się dopiero w listopadzie,ponieważ pierwsze miesiące roku szkolnego zawsze były poświęcone na liczne treningi i skompletowanie składu drużyny.Dzisiaj wszystko powinno być dopięte na ostatni guzik.Najwyraźniej tak nie było.Coś musiało pójść nie tak.Musieli coś z tym zrobić,a potrzebowali w tym mnie.Tylko co to mogło być...
Wyrwałam się z rozmyśleń.Zauważyłam,że Jack i Michael nie stali już obok mnie.Gdzie oni mogli pójść!?Na szczęście nie musiałam panikować,bo Michael zaraz po mnie wrócił.
-Nie wiedziałem,że potrafisz się zgubić na sali-powiedział śmiejąc się.-Chodź-powiedział po czym złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą.
Puścił mnie dopiero w szatni naszej drużyny koszykarskiej.Było tu kilka szafek,podobnych do tych,które znajdowały się na szkolnych holach.Tutaj każda była podpisana nazwiskiem zawodnika.Oprócz jednej.Ściany były morelowe.W rogu pomieszczenia znajdowały się prysznice.
Pośrodku stała ławka.Dość długa ławka.Siedział na niej Chad.Nie zauważył kiedy weszliśmy do środka.Wyglądał na zdenerwowanego.Za nami nagle pojawił się Jack.Chad odwrócił się w naszą stronę,musiał usłyszeć Jacka.Chłopak spojrzał kolejno na Michaela,Jacka i na mnie.Zatrzymał na mnie wzrok na dłuższą chwilę.Źle czułam się z jego przeszywającym spojrzeniem.Chad rozchmurzył się.
-Czyli namówiliście ją?Dziękuję,uratowaliście mnie-powiedział i wyszedł z szatni.
Spojrzałam pytająco na chłopaków.
-Eeee....wszystko ci wyjaśnimy-powiedział zakłopotany Jack
-Mam taką nadzieje-powiedziałam i usiadłam na ławce.
-Więc to wszystko przez jednego z naszych zawodników...-zaczął niepewnie Jack
-Chestera-wtrącił Michael.-I tak go nie lubiłem.
-No tak,ja też...Ale nie o to chodzi.Chester jakiś czas temu naciągnął ścięgno...-Kontynuował Jack
-I nie może grać-znowu wtrącił Michael
-Stary,możesz mi nie przerywać!?-powiedział zdenerwowany Jack.Dość szybko się denerwował,tak samo jak ja.Zaśmiałam się.
-Dobra,już się zamykam-odrzekł chłopak i usiadł na ławce koło mnie.
-No więc Chester nie może grać w tym sezonie,więc nasza drużyna jest bez jednego zawodnika.Dzisiaj jest mecz otwierający sezon i głupio by było go zwalić,tym bardziej,że wygraliśmy puchar w zeszłym roku.No i w związku z tym Chad,nasz kapitan,ten ,który tu przed chwilą siedział,kojarzysz typa,miał znaleźć dobrego zawodnika,który zastąpiłby Chestera.No i Chad wybrał ciebie...
-Mnie?-nie byłam pewna,czy dobrze zrozumiałam co Jack przed chwilą powiedział.
-Tak ciebie.Zobaczył wczoraj jak z nami grasz i uznał,że jesteś niezła.
-No bo przecież jesteś-powiedział Michael-Przepraszam,musiałem się wtrącić-dodał,kiedy zobaczył,że Jack jest niezadowolony z jego ponownego wtrącenia się.
-Chad musiał dość długo przekonywać trenera,żeby przyjął cie do drużyny.Jeżeli nie zagrasz w tym meczu to będzie nasz koniec.
Do szatni przyszła duża grupka chłopaków-reszta drużyny.Kiedy mnie zobaczyli byli zdziwieni i zdenerwowani jednocześnie.Od razu zorientowali się,że ja jestem nowym zawodnikiem.Westchnęłam.
-Kiedy zaczyna się mecz?
-Za pół godziny...To znaczy,że zagrasz...?-zapytał z nadzieją Michael
-No a mam jakieś inne wyjście?
-W sumie możesz nas tu zostawić...-powiedział Jack.-Ale nie rób tego,proszę.
do szatni wszedł trener.Spojrzał na mnie i powiedział :
-No to pora zobaczyć jakie stroje w tym roku przygotowała nam nasza szkoła.
Wszyscy otworzyli swoje szafki.Ja również.W środku była niebieska koszulka,niebieskie spodnie,niebiesko-białe buty za kostkę z firmy nike.Była też tu duża,także w odcieniach niebieskiego i białego,torba oraz bejsbolówka.Z przodu koszulki znajdowała się podobizna głowy orła,natomiast z tyłu napisane wielkimi literami : Bennington i numer 15.Wyjęłam z szafki ubrania oraz buty i odwróciłam się.Zostałam szama w szatni.Widocznie chłopcy z drużyny wstydzili się przebierać ze mną w jednej szatni bardziej ode mnie.Szybko założyłam ubranie i zdjęłam buty.Prze chwilę patrzyłam się na moje żółte,błyszczące(niedawno je umyłam)martensy,po czym wrzuciłam je na dno szafki.Założyłam nowe buty do koszykówki.Rozmiar był idealny.Skierowałam się do wyjścia z szatni.Stanęłam jako ostatnia w rzędzie,w którym mieliśmy wyjść na boisko.Kiedy związywałam włosy w kitkę trener podszedł do mnie i powiedział :
-Chad powiedział,że dobrze grasz.Mam nadzieję,że się na tobie nie zawiodę.
Nogi się pode mną ugięły.Wszyscy wywierali na mnie presję,musiało mi pójść świetnie.Wzięłam głęboki wdech i wyszłam za resztą zawodników na boisko.
Przy wejściu minęliśmy cheerleaderki.Kiedy spojrzałam w ich stronę zobaczyłam Penelope i Jackie.Dziwnie się na mnie spojrzały.Nie przejmowałam się nimi.
Gra zaczęła się.Starałam się nie myśleć o wyniku,o ludziach na widowni,którzy właśnie mnie obserwowali.Starałam się grać swobodnie,tak jak zawsze.Na początku wszystko szło tak,jak powinno.Trener drużyny przeciwnej zrobił przerwę techniczną.Spojrzałam na tablicę z wynikami: przegrywaliśmy dwoma punktami,a do końca meczu zostało 10 sekund.Od tych 10 sekund zależał wynik meczu.
Znowu weszliśmy na boisko.Sędzia zagwizdał i piłka została wprowadzona do gry.Jack przejął piłkę i podał ją do Marka,który nie był zbytnio ogarnięty i zaczął biec do naszego kosza .Próbowałam go zatrzymać ,kiedy nagle podał mi piłkę.Byłam prawie pod samym koszem,wiedziałam,że nie mamy już szans na zdobycie decydujących punktów.Mimo to wycelowałam w kosz przeciwnika i rzuciłam piłkę.Chwilę potem usłyszałam aplauz na widowni i dźwięk oznajmujący koniec meczu.Jeszcze całkowicie nie doszło do mnie to,co przed chwilą się stało,a już cała drużyna dźwigała mnie na rękach.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

18.Lubię zostać sama ze swoimi problemami.

To był pierwszy dzień tej jesieni,kiedy obudziło mnie słońce,mimo że był już 15 listopada.Wstałam z łóżka i podeszłam do okna.Na podwórku i ulicy było pełno czerwonych,pomarańczowych i żółtych liści.Brooke zawsze to przeszkadzało,dlatego zgarniała liście z podwórka w kupkę,w którą później wskakiwałam sprawiając,że podwórko wyglądało tak,jak na początku.Brooke denerwowała się i zaczynała wszystko od nowa.Lubiłam tak jej przeszkadzać.Ta jesień będzie inna.Bez Brooke,która mieszka teraz ze swoimi rodzicami.Jakoś mi jej nie brakowało,już jako dziecko musiałam nauczyć się żyć z samotnością,żyć bez miłości i jakiejkolwiek pomocy.Lubię zostać sama ze swoimi problemami.Tak po prostu.Zawsze musiałam to radzić sobie sama,a teraz to już tylko kwestia przyzwyczajenia.
Ubrałam się i zeszłam do kuchni.Otworzyłam szufladę i wyjęłam z niej baton zbożowy.Musiało mi to posłużyć za śniadanie,bo w mojej lodówce było tylko światło.Wzięłam moją ulubioną torbę w czarno-białą  kratkę ( KLIK) i wyszłam przed dom.W twarz uderzył mnie podmuch ciepłego wiatru rozwiewający moją grzywkę.Odgarnęłam ją ruchem głowy,dokładnie tak samo jak wczoraj Chad.''czyli jednak mamy ze sobą coś wspólnego''-pomyślałam,zaśmiałam się w duchu,zamknęłam drzwi na klucz i ruszyłam przed siebie.
Do mojej natury należało szybkie chodzenie,więc kilka minut później byłam u celu.Był to pagórek ,z którego widać było całe miasto.
Przyszłam tu po raz pierwszy kiedy miałam 10 lat.Od tamtego dnia przychodziłam tu codziennie.Dopiero 2 lata później przestałam tu przychodzić.Dlaczego?Ponieważ zaczął się wtedy nowy okres w moim życiu.Nie był on najlepszy dla moich przyjaciół z klasy,ale sądzę,że sprawił,że jestem teraz jaka jestem.
Usiadłam pod drzewem i wyjęłam z torby książkę do matematyki.Otworzyłam ją i zaczęłam się uczyć.W poniedziałek.Czekał mnie sprawdzian,którego nie mogłam zawalić,a nauka w plenerze przychodziła mi trochę łatwiej.Jednak po godzinie nauki poczułam się znużona i zasnęłam.
Nie wiem ile trwał mój sen.Kiedy obudziłam się,nie miałam ochoty wstawać.Nadal leżałam na trawie,tylko teraz oglądałam chmury.Wiatr ucichł,panowała cisza,która przerwało szuranie opadłych liści.Podniosłam głowę.Za mną stali Jack i Michael.Ostatnio jakoś lubili zachodzić mnie tak od tyłu.Chłopcy spojrzeli po sobie po czym Jack nieśmiało podszedł bliżej i usiadł koło mnie.Obejrzał się i skinął na Michaela,który również usiadł obok mnie,tylko,że z drugiej strony.Przez jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu.Nie trwało to długo,ale jakoś dziwnie czułam się w ich towarzystwie,kiedy panowała taka niezręczna cisza jak teraz.W końcu odważyłam się ją przerwać.
-Po co tutaj przyszliście?-spytałam i wzięłam do ręki jednego z opadłych liści,które leżały wokoło.
-Bo mamy do ciebie sprawę...-powiedział Jack patrząc na Michaela.
-Bardzo ważną-dodał drugi chłopak spoglądając na zegarek w swoim telefonie.
-No to mówcie o co chodzi-podarłam liść na małe kawałki i rzuciłam przed siebie.
-W takim razie chodź-powiedział Michael i wstał.Tak samo jak Jack.Otrzepali swoje spodnie i zaczęli schodzić z pagórka.
Szybko zerwałam się na równe nogi,wzięłam torbę i zaczęłam zbiegać z pagórka za nimi.Chwilę później przekonałam się,że nie był to najlepszy pomysł-potknęłam się i przewróciłam prosto na chłopaków i całą trójką stoczyliśmy się z pagórka.Zaczęliśmy się głośno śmiać.Przechodnie dziwnie się na nas patrzyli,ale nie obchodziło nas to.Wstaliśmy,otrzepaliśmy ubrania i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Przez cała trasę żartowaliśmy i śmialiśmy się.Nawet nie zauważyłam,kiedy byliśmy na miejscu.Znajdowaliśmy się pod szkołą,co trochę mnie zdziwiło,bo raczej żaden z nich nie lubił chodzić do szkoły,zwłaszcza w soboty.O nic nie pytając podeszłam razem z nimi pod wejście do szkoły.Michael pociągnął drzwi za klamkę,żeby je otworzyć.Jednak ani drgnęły.Zdziwiony Jack chciał pomóc koledze i również pociągnął za klamkę.Niestety bez skutku.Siłowali się z drzwiami przez chwilę,wyglądało to dość śmiesznie,ale próbowałam powstrzymać śmiech,żeby ich nie urazić.W końcu zdenerwowany Michael kopnął w drzwi.Nic to nie dało,ale zaczęła go boleć noga.Na szczęście ból był tylko chwilowy.
Odwróciłam się.Zobaczyłam woźnego,który dziwnie nam się przyglądał.Podszedł do nas z pękiem kluczy i wkładając jeden z nich do dziurki od klucza powiedział :
-Nie wiedziałem,że będziecie chcieli włamać się do szkoły w sobotę.
-Przecież dzisiaj jest mecz-powiedział oburzony Jack.
-O,faktycznie,musiałem zapomnieć.Starość nie radość -woźny uśmiechnął się do mnie.Także odpowiedziałam mu uśmiechem.
Kiedy woźny otworzył już drzwi,weszliśmy za nim do szkoły.Przemierzaliśmy puste korytarze.Po raz pierwszy nie było tutaj tłocznie.Nie wiedziałam dokąd ani po co tutaj przyszliśmy,ale wierzyłam,że zaraz się tego dowiem.Skierowaliśmy się na salę.Krzesełka aż się błyszczały,nie wiedziałam,że myłam je wczoraj aż tak dokładnie.
Z tego,co wywnioskowałam z rozmowy Jacka z woźnym dzisiaj miał być tutaj mecz.Mecz koszykarski rzecz jasna.Więc czego Jack z Michaelem mogli ode mnie chcieć?

niedziela, 3 czerwca 2012

17.Na sali

To popołudnie zapowiadało się nieciekawie.Nauczycielka wf kazała mi przyjść i posprzątać salę gimnastyczną.Nie nazwałabym tego salą gimnastyczną.
W tym liceum były dwa takie obiekty.W jednej uczniowie mieli lekcje wf.Był wyposażony kilkoma koszami.dwiema bramkami ustawionymi na różnych końcach sali,drabinkami i kilkoma ławkami,gdzie zazwyczaj siedzieli niećwiczący i nauczyciele.Natomiast drugi obiekt,w którym się teraz znajdowałam,był zupełnie inny.Był trochę większy,z masą krzesełek na widowni,elektroniczną tablicą wyników,dwoma koszami.Obok sali znajdowały się szatnie dla zawodników drużyn koszykarskich.Na tej sali odbywały się mecze i treningi.W poprzedniej szkole nie było takiej sali,bo nie było tam drużyny koszykarskiej.Tutaj była ponoć nie najgorsza,ale nieźle śmieciła w szatni.Tak przynajmniej twierdził nasz woźny.Dlatego musiałam mu pomóc w sprzątaniu sali ,bo on,jak co piątek,całkowicie poświęcał się szatniom.
Kiedy skończyłam  sprzątać usiadłam na krześle w pierwszym rzędzie koło mojej torby.Wyjęłam z niej telefon i odpisywałam na sms'a od Brooke,gdy usłyszałam czyjś głos.
-Co ty tu robisz ?
Podniosłam głowę.Przede mną stali Jack i Michael z piłką w ręce.
-Babka od wf kazała mi przyjść i posprzątać,właśnie skończyłam-schowałam telefon do torby.-A wy,co tu robicie?
-Za pół godziny mamy trening i chcieliśmy przed nim chwile pograć-Jack uśmiechnął się do mnie.ładnie mu było z uśmiechem.
-Grasz z nami?-spytał Michael.
-Jasne-szczerze mówiąc nie wiedziałam,że należą do naszej drużyny,ale wolałam już nie wracać do tego tematu.
Może po 15 minutach gry usłyszeliśmy głos dochodzący z ostatniego rzędu na widowni.
-Nie wiedziałem,że wy też przychodzicie przed treningiem,żeby w spokoju pograć.
Odwróciliśmy się jak na rozkaz w wojsku.W ostatnim rzędzie siedział Chad Grimes- uczeń trzeciej klasy,kapitan drużyny koszykarskiej i najładniejszy chłopak w szkole.Wszystkie dziewczyny po prostu wariują ,gdy tylko go zobaczą.I co z tego,skoro i tak połowa z nich nie miała odwagi do niego zagadać.Jeżeli już jakaś zagadała,to nie był nią zainteresowany-widziałam takie scenki często,mamy szafki w tej samej części szkoły.Kiedy zobaczył trenera ,wstał i zaczął schodzić na dół poprawiając grzywkę energicznymi ruchami głowy.Następnie podbiegł do niego i zaczął z nim rozmawiać.Właściwie nie była to rozmowa bo tylko Chad coś mówił.Miałam wrażenie,że do czegoś go przekonuje.Coraz więcej chłopaków przychodziło na trening,więc pożegnałam się z Jackiem i Michaelem,wzięłam torbę i udałam się do domu.