poniedziałek, 4 czerwca 2012

18.Lubię zostać sama ze swoimi problemami.

To był pierwszy dzień tej jesieni,kiedy obudziło mnie słońce,mimo że był już 15 listopada.Wstałam z łóżka i podeszłam do okna.Na podwórku i ulicy było pełno czerwonych,pomarańczowych i żółtych liści.Brooke zawsze to przeszkadzało,dlatego zgarniała liście z podwórka w kupkę,w którą później wskakiwałam sprawiając,że podwórko wyglądało tak,jak na początku.Brooke denerwowała się i zaczynała wszystko od nowa.Lubiłam tak jej przeszkadzać.Ta jesień będzie inna.Bez Brooke,która mieszka teraz ze swoimi rodzicami.Jakoś mi jej nie brakowało,już jako dziecko musiałam nauczyć się żyć z samotnością,żyć bez miłości i jakiejkolwiek pomocy.Lubię zostać sama ze swoimi problemami.Tak po prostu.Zawsze musiałam to radzić sobie sama,a teraz to już tylko kwestia przyzwyczajenia.
Ubrałam się i zeszłam do kuchni.Otworzyłam szufladę i wyjęłam z niej baton zbożowy.Musiało mi to posłużyć za śniadanie,bo w mojej lodówce było tylko światło.Wzięłam moją ulubioną torbę w czarno-białą  kratkę ( KLIK) i wyszłam przed dom.W twarz uderzył mnie podmuch ciepłego wiatru rozwiewający moją grzywkę.Odgarnęłam ją ruchem głowy,dokładnie tak samo jak wczoraj Chad.''czyli jednak mamy ze sobą coś wspólnego''-pomyślałam,zaśmiałam się w duchu,zamknęłam drzwi na klucz i ruszyłam przed siebie.
Do mojej natury należało szybkie chodzenie,więc kilka minut później byłam u celu.Był to pagórek ,z którego widać było całe miasto.
Przyszłam tu po raz pierwszy kiedy miałam 10 lat.Od tamtego dnia przychodziłam tu codziennie.Dopiero 2 lata później przestałam tu przychodzić.Dlaczego?Ponieważ zaczął się wtedy nowy okres w moim życiu.Nie był on najlepszy dla moich przyjaciół z klasy,ale sądzę,że sprawił,że jestem teraz jaka jestem.
Usiadłam pod drzewem i wyjęłam z torby książkę do matematyki.Otworzyłam ją i zaczęłam się uczyć.W poniedziałek.Czekał mnie sprawdzian,którego nie mogłam zawalić,a nauka w plenerze przychodziła mi trochę łatwiej.Jednak po godzinie nauki poczułam się znużona i zasnęłam.
Nie wiem ile trwał mój sen.Kiedy obudziłam się,nie miałam ochoty wstawać.Nadal leżałam na trawie,tylko teraz oglądałam chmury.Wiatr ucichł,panowała cisza,która przerwało szuranie opadłych liści.Podniosłam głowę.Za mną stali Jack i Michael.Ostatnio jakoś lubili zachodzić mnie tak od tyłu.Chłopcy spojrzeli po sobie po czym Jack nieśmiało podszedł bliżej i usiadł koło mnie.Obejrzał się i skinął na Michaela,który również usiadł obok mnie,tylko,że z drugiej strony.Przez jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu.Nie trwało to długo,ale jakoś dziwnie czułam się w ich towarzystwie,kiedy panowała taka niezręczna cisza jak teraz.W końcu odważyłam się ją przerwać.
-Po co tutaj przyszliście?-spytałam i wzięłam do ręki jednego z opadłych liści,które leżały wokoło.
-Bo mamy do ciebie sprawę...-powiedział Jack patrząc na Michaela.
-Bardzo ważną-dodał drugi chłopak spoglądając na zegarek w swoim telefonie.
-No to mówcie o co chodzi-podarłam liść na małe kawałki i rzuciłam przed siebie.
-W takim razie chodź-powiedział Michael i wstał.Tak samo jak Jack.Otrzepali swoje spodnie i zaczęli schodzić z pagórka.
Szybko zerwałam się na równe nogi,wzięłam torbę i zaczęłam zbiegać z pagórka za nimi.Chwilę później przekonałam się,że nie był to najlepszy pomysł-potknęłam się i przewróciłam prosto na chłopaków i całą trójką stoczyliśmy się z pagórka.Zaczęliśmy się głośno śmiać.Przechodnie dziwnie się na nas patrzyli,ale nie obchodziło nas to.Wstaliśmy,otrzepaliśmy ubrania i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Przez cała trasę żartowaliśmy i śmialiśmy się.Nawet nie zauważyłam,kiedy byliśmy na miejscu.Znajdowaliśmy się pod szkołą,co trochę mnie zdziwiło,bo raczej żaden z nich nie lubił chodzić do szkoły,zwłaszcza w soboty.O nic nie pytając podeszłam razem z nimi pod wejście do szkoły.Michael pociągnął drzwi za klamkę,żeby je otworzyć.Jednak ani drgnęły.Zdziwiony Jack chciał pomóc koledze i również pociągnął za klamkę.Niestety bez skutku.Siłowali się z drzwiami przez chwilę,wyglądało to dość śmiesznie,ale próbowałam powstrzymać śmiech,żeby ich nie urazić.W końcu zdenerwowany Michael kopnął w drzwi.Nic to nie dało,ale zaczęła go boleć noga.Na szczęście ból był tylko chwilowy.
Odwróciłam się.Zobaczyłam woźnego,który dziwnie nam się przyglądał.Podszedł do nas z pękiem kluczy i wkładając jeden z nich do dziurki od klucza powiedział :
-Nie wiedziałem,że będziecie chcieli włamać się do szkoły w sobotę.
-Przecież dzisiaj jest mecz-powiedział oburzony Jack.
-O,faktycznie,musiałem zapomnieć.Starość nie radość -woźny uśmiechnął się do mnie.Także odpowiedziałam mu uśmiechem.
Kiedy woźny otworzył już drzwi,weszliśmy za nim do szkoły.Przemierzaliśmy puste korytarze.Po raz pierwszy nie było tutaj tłocznie.Nie wiedziałam dokąd ani po co tutaj przyszliśmy,ale wierzyłam,że zaraz się tego dowiem.Skierowaliśmy się na salę.Krzesełka aż się błyszczały,nie wiedziałam,że myłam je wczoraj aż tak dokładnie.
Z tego,co wywnioskowałam z rozmowy Jacka z woźnym dzisiaj miał być tutaj mecz.Mecz koszykarski rzecz jasna.Więc czego Jack z Michaelem mogli ode mnie chcieć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz