środa, 13 czerwca 2012

20.To było jedno ze zdań,których nienawidziłam.

Jeszcze następnego dnia nie dotarło do mnie co wydarzyło się wczoraj.Trafić do kosza z drugiego końca boiska?Ach Amy,jakaś ty głupia,to przecież niemożliwe.A może jednak...?
Teoretycznie żadna dziewczyna by tego nie dokonała.Właśnie-teoretycznie.
Byłam przecież inna niż inne dziewczyny.Czasami miałam wrażenie,że jestem ich przeciwieństwem.Może tak jest?
Przyzwyczaiłam się do tego,że jestem inna.Ale nie jestem inna aż do tego stopnia,żeby trafić do kosza z drugiej połowy boiska...A tak przynajmniej mi się wydaję.
A może nie było żadnego meczu?Może to mi się tylko śniło?
Pytania tego typu nie dawały mi spokoju.Straciłam nawet orientacje jaki jest dzień tygodnia,która jest godzina...Była niedziela godzina 15:30,a ja za pół godziny miałam spotkać się z Brooke.Dość długo się nie widziałyśmy.
Machinalnie założyłam moje martensy,włożyłam kurtkę,wzięłam torbę i wyszłam.Dzisiaj było trochę chłodniej niż wczoraj.Wiał wiatr i słońce schowało się gdzieś za chmurami.Poszłam na przystanek autobusowy.Autobus jak zwykle się spóźniał,ale byłam już do tego przyzwyczajona.Usiadłam na starej ławce i wyjęłam z torby słuchawki.Kiedy je rozplątywałam na przystanek przyszła starsza pani.Zdążyłam włączyć pierwszą piosenkę ,kiedy nagle zaczął padać deszcz.Na szczęście autobus już przyjechał.Wsiadłam do niego i zajęłam pierwsze lepsze miejsce przy oknie.
Patrzyłam na krople wody spływające po szybie,kiedy ktoś wyciągnął mi słuchawki z uszu.Odwróciłam się.Za mną stała starsza pani,która stała na przystanku.
-Przepraszam,ale to moje miejsce- powiedziała oburzona.
Rozejrzałam się po autobusie.Był pusty.
-Ma pani resztę autobusu dla siebie,może pani spokojnie usiąść gdzie pani chce-powiedziałam obojętnie
-Młoda damo,siedzę w tym miejscu od ponad 20 lat
-To dzisiaj może usiąść w innym miejscu-nie odpuszczałam.Nie chciałam żeby ta starsza pani miała satysfakcję z tego,że wygoniła mnie ze ''swojego'' siedzenia.
-To,że jeździsz bez biletu nie znaczy,że masz zachowywać się jakbyś była Albertem Einsteinem.I jak ty się odnosisz to starszych!?Brak szacunku!Tak cie rodzice wychowywali!?
-Akurat tak się składa,że rodzice mnie nie wychowywali,musiałam radzić sobie sama,proszę pani-powiedziałam z naciskiem na dwa ostatnie słowa.
Tym ją zdziwiłam.Oczy starszej pani zrobiły się wielkie jak frisbee.Usiadła na innym miejscu,daleko ode mnie,ale i tak spoglądała ukradkiem w moją stronę.Znowu wróciłam do spoglądania w szybę i czekałam na odpowiedni przystanek.
                                                                  ♥    ♥    ♥
Kiedy weszłam do kawiarni Brooke już tam była.Pewnie zaraz zacznie się gadka o tym,że ciągle się spóźniam.Westchnęłam i podeszłam do stolika ,przy którym siedziała Brooke.Odsunęłam krzesło i usiadłam na nim.
-Cześć-powiedziałam zdejmując skórzaną kurtkę.
-Cześć-powiedziała Brooke.Nagle przede mną pojawiła się gorąca czekolada postawiona przez kelnerkę-Już złożyłam zamówienie-dodała mieszając swoją kawę.
Jak Brooke dobrze mnie zna,zamówiła dla mnie czekoladę,bo wie,że nie lubię kawy.
-To...co tam u ciebie?-spytałam niepewnie patrząc na kręcącą się łyżeczkę Brooke.
-Wszystko dobrze...tylko z rodzicami ostatnio mi się nie układa...-westchnęła dziewczyna.
Właśnie to najbardziej mnie w niej denerwowało.Brooke miała normalną rodzinę,wychowywała się w normalnym domu,a ona przez cały czas narzekała.Ja miałam dużo gorzej,nadal mam,ale nie użalam się nad sobą.No ale przecież ja jestem''inna''.
-To przeze mnie,tak?-spytałam tak obojętnym tonem,że aż sama się wzdrygnęłam.Brooke najwyraźniej też.
Nic.Milczała.To była dla mnie wystarczająca odpowiedź.Wypiłam łyk czekolady.
-Moi rodzice mają rocznicę ślubu w tym tygodniu.Może pomogłabyś mi wybrać dla nich jakiś prezent?-Brooke błyskawicznie zmieniła temat.
-Jasne-patrzyłam na przechodniów na ulicy.
-We wtorek masz czas ?To jest jedyny dzień,kiedy mam chwilę,żeby to załatwić.W pozostałe dni musze uczyć się do sprawdzianów i różnych takich...
-Spoko-powiedziałam nie odrywając wzroku od szyby.
Rozmowa jakoś się nie kleiła.Nie rozumiem dlaczego-przecież wcześniej miałyśmy tyle wspólnych tematów.
-Jednak we wtorek nie mogę.Przez cały tydzień mam treningi koszykówki.Muszę sporo nadrobić.
-Ty grasz w kosza?Od kiedy?Przecież nie lubisz koszykówki-Brooke spojrzała na mnie pytająco.
-Yyy...Tak się składa,że od wczoraj.Od 2 lat koszykówka to mój ulubiony sport.
-Oddalamy się od siebie.Znowu-Brooke znowu westchnęła.
Przez chwile zastanawiałam się,co miała na myśli przez to ''znowu'.Niestety wiedziałam o co jej chodziło.
-Amy,co się z tobą dzieje?Widzę,że coś jest nie tak-powiedziała dziwnym głosem Brooke.
Pociągnęłam kolejny łyk czekolady.Nie wiedziałam jak odpowiedzieć,więc użyłam mojego standardowego kłamstwa.
-Nic,wszystko w porządku-spojrzałam jej w oczy,żeby uwierzyła.
-Zmieniłaś się...-skwitowała Brooke
Ze złości zacisnęłam dłonie pod stołem.To było jedno ze zdań,których nienawidziłam.
-Wcale nie-starałam się zachować spokój.
-Czyli sugerujesz,że tylko lepiej cię poznałam?
-Możliwe,nie przeczę-rozluźniłam dłonie.
-Znamy się tak długo,myślałam,że wiemy o sobie praktycznie wszystko.
-Tutaj się mylisz.Nie znasz tej prawdziwej mnie,więc bardzo mało o mnie wiesz-nie wytrzymałam.Musiałam to powiedzieć.
-Tak?!W takim razie opowiedz mi coś o twoim ''prawdziwym wcieleniu''-Brooke była zdenerwowana.
Nie umiałam,nie potrafiłam tego zrobić.Wypiłam ostatni łyk czekolady,założyłam swoją skórzaną kurtkę,wzięłam torbę,rzuciłam coś w stylu:''Przepraszam,muszę już iść''i wyszłam.
Rozpadało się na dobre.W sumie to lubię deszcz.Założyłam kaptur i żwawym krokiem poszłam na przystanek.Akurat przyjechał na niego autobus.Wsiadłam do niego.Usiadłam na miejscu przy oknie.Zobaczyłam tak zwanego kanara stojącego obok kierowcy.Kiedy autobus ruszył,mężczyzna podszedł do mnie z szyderczym uśmiechem i powiedział :
-Bileciki do kontroli poproszę.
Zaśmiałam się.No tak,przecież nie skasowałam biletu,a on musiał to zauważyć.Wyjęłam portfel,a z niego bilet miesięczny.Kanar spojrzał na niego,burknął ''dziękuję''i odszedł zgaszony.

1 komentarz: