czwartek, 6 grudnia 2012

33.Zaufanie podstawą przyjaźni.

-Amy,gdzie ty jesteś,przecież zaraz przyjdzie moja...
-Wiem przecież,zaraz będę-powiedziałam do telefonu.Dobrze wiedziałam,co Jack chciał powiedzieć.
Dziś z Michaelem mieliśmy poznać jego nową dziewczynę.I chyba bardzo się tym przejmował.
Dokładnie dwie minuty później byłam już w restauracji.Podeszłam do stolika,przy którym siedział już Jack i Michael.Zdjęłam swoją skórzaną kurtkę.
-Masz szczęście,że jej jeszcze nie ma.-powiedział Jack poprawiając włosy.
-Bardzo miłe powitanie-odpowiedziałam.
Jack był ze swoją dziewczyną już dwa tygodnie,a my nawet nie znaliśmy jej imienia.Mimo to,widać było,że Jack naprawdę zaangażował się w związek i chyba naprawdę był zakochany.Ta dziewczyna całkowicie go odmieniła,nie jestem pewna,czy do końca na dobre.
Schyliłam się,żeby zawiązać buta.Nagle Jack energicznie podniósł się z siedzenia.
-No hej-powiedział.Miałam głowę pod stołem,dlatego nie widziałam kto przyszedł.Wywnioskowałam,że musi to być Jack'a.
-Cześć,jestem Michael-powiedział nasz towarzysz.
-Hej,jestem Brooke.Miło mi cię poznać-usłyszałam dobrze znany mi głos.
Nie mogłam w to uwierzyć.Z rozpędem podniosłam głowę,ale od razu uderzyłam w stół.Ponownie,tym razem już wolniej wychyliłam się spod stołu i zaczęłam rozmasowywać potłuczoną głowę.
Jednak nie myliłam się.Przede mną stała Brooke w całej swojej okazałości.Była ubrana w czarną sukienkę dochodzącą za kolana.Włosy spięła w długi warkocz wijący się na plecach.
Widać było,że zmieszała się na mój widok.
-A to jest Amy-powiedział Jack widząc,że jakoś nie śpieszę się do zapoznania z Brooke.
-Eee....jakby to powiedzieć...my się już znamy...-odpowiedziała.
-Tak?A skąd?
-No wiesz...-zaczęła.
-Tak się składa,że byłyśmy przez dziewięć lat w jednej klasie.I  jeszcze chwile temu byłam przekonana,że się przyjaźnimy-przerwałam jej.
-No bo tak jest-powiedziała Brooke zdecydowanym głosem.
-Tak?To czemu podczas naszych spotkań w czasie tych dwóch tygodni nawet nie wspomniałaś,że masz chłopaka?-wzięłam swoją kurtkę i torbę z krzesła.-Zaufanie podstawą przyjaźni-dodałam widząc,że Brooke już otwiera usta żeby coś powiedzieć i wyszłam z restauracji.
Założyłam kurtkę i rozejrzałam się.Nie wiedziałam,co mam ze sobą zrobić.Pomyślałam,że mogłabym pójść na cmentarz.Tak też zrobiłam.
Była pora obiadowa,dlatego w mieście nie było zbyt dużego tłoku.Mogłam swobodnie przemieszczać się uliczkami.
-A koleżance dokąd się tak śpieszy?-usłyszałam  kolejny znajomy głos.
-W sumie to nigdzie-powiedziałam odgarniając włosy.-Pomyślałam,że skoro mam wolne popołudnie pójdę na cmentarz...
-Do rodziców?-spytał Chad.
-Tak.To też...
Szłam dalej.Po jakimś czasie zorientowałam się,że Chad nadal idzie obok mnie.
-A ty gdzie się wybierasz?-zapytałam go.
-Na cmentarz, żebyś miała jakieś towarzystwo.O ile chcesz...
-Nie mam nic przeciwko-powiedziałam,mimo że wolałabym iść sama i uśmiechnęłam się.
Kiedy doszliśmy do grobu Joe zapadła głucha cisza.Może to dobrze,może tego w tamtym momencie potrzebowałam.Schyliłam się,żeby zawiązać buta.Grzywka przesłoniła mi ozy,więc wykorzystałam sytuacje i spod niej spojrzałam na Chada.
Dopiero teraz zauważyłam,że wygląda inaczej niż zwykle.Jego włosy wciąż były idealnie ułożone,ale w jego oczach nie było tego czegoś,co sprawiało,że były takie ładne.Był blady na twarzy.Za blady.Widać było,że czymś się martwi,że o czymś myśli dość intensywnie.
Poprawiłam grzywkę.Nie miałam zamiaru pytać się,co się stało.Najwidoczniej Chad był osobą,która nie umie bądź nie lubi mówić o swoich uczuciach.Był w tym trochę podobny do mnie.
Tylko,że on nie wydawał mi się być nadwrażliwcem.W przeciwieństwie do mnie.I to mnie później zgubiło.

wtorek, 13 listopada 2012

32.I to było w nim interesujące.

-No to jesteśmy na miejscu-powiedziała nauczycielka wychowania fizycznego,pani Smith.
Jack i Michael rzucili się na trawę.Zaczęłam się śmiać.Rozejrzałam się wkoło.Naprawdę ładna okolica z daleka od cywilizacji.Kawałek dalej dostrzegłam kilka pieńków.Poszłam w ich kierunku,aby na nich usiąść.No przynajmniej taki miałam zamiar,bo w praktyce skończyło się to tak,że Jack złapał mnie za nogę i jak długa runęłam na trawę.Chłopaki wybuchnęli śmiechem.Zdjęłam plecak i przekręciłam się na plecy.Spojrzałam na białe chmurki powoli sunące po błękitnym niebie.Piękny początek wiosny.
Leżeliśmy na trawie dłuższą chwilę,aż nagle coś zrzucono nam na głowy.Odruchowo podniosłam się i zrzuciłam z siebie coś,co przypominało dziwną płachtę.
-Namiot się sam nie rozłoży,więc radziłbym wam wstać i mi pomóc-powiedział stojący przed nami Chad.
-Będziemy w jednym namiocie?-zapytał Michael
-Tak-powiedział Chad  rozglądając się po okolicy.
-Ale...tak od razu nas przydzielili do wspólnego namiotu?-spytał wyraźnie zdziwiony Jack.
-Jasne ,że nie-Chad zaczął kopać jakiś kamyk.-Amy miała być z Penelope i Jackie,ale dokonałem kilku zmian i jesteśmy wszyscy razem.
-Dobra,to bierzmy się do roboty-powiedział Michael.
Jeśli mam być szczera,rozkładanie namiotu szło nam wręcz beznadziejnie.Po wielu próbach,wreszcie rozstawiliśmy go.Zmęczony Jack  prawie bezwładnie opadł na trawę.Michael przeszukiwał swój plecak.Przy  wbijaniu gwoździ do zamocowania namiotu wielokrotnie uderzył się w rękę,więc chciał założyć opatrunek.Natomiast Chad przyglądał się krytycznym okiem naszej robocie.
-Mówię ci-zaczął.-On się zawali.
-Nie no co ty,utrzyma się!-krzyknął do niego Jack.
-Zobaczymy...zobaczymy-powiedział i usiadł na trawie.Przysiadłam się do niego.Chad odwrócił głowę w moją stronę i uśmiechnął się.Jego uśmiech był naprawdę zniewalający.
Był inny niż reszta chłopaków w jego wieku.Wydawało się,że ma całkowicie inny światopogląd.I to było w nim  interesujące.
Pod wieczór nauczyciele zwołali nas na zbiórkę.
-Wszyscy już są?A więc dobrze.Zrobimy sobie mały konkurs,ale najpierw dobierzcie się w pary-powiedziała pani Smith.
Nagle wszyscy w pośpiechu zaczęli się przemieszczać.Nikt nie chciał zostać bez pary.Odwróciłam się i już miałam iść szukać sobie jakiegoś partnera,kiedy obok mnie pojawił się Chad.
-Każdy ma już parę?-nauczycielka rozejrzała się wkoło.-Więc konkurs polega na znalezieniu 10 kartek ukrytych w lesie...Tak w lesie-dodała,kiedy zobaczyła zdziwione miny uczniów.-Która para zdobędzie najwięcej kartek wygrywa.W tym pudełku-powiedziała wskazując na karton,stojący po jej lewej stronie.-są latarki.Starczy dla każdego z was.Kiedy usłyszycie dźwięk syreny policyjnej,znaczy to,że macie wrócić do obozu.Zrozumiano?Macie godzinę.Czas start.
Wszyscy rzucili się do kartonu z latarkami.Odsunęłam się na bok,aby czasem mnie nie stratowali.Chad podszedł do mnie i wręczył latarkę.Zapaliłam ją i weszliśmy do lasu.
O dziwo wszystkie pary zachowywały się cicho.Może się czegoś bały?My też szliśmy w ciszy.Nie wiedziałam dokładnie czego szukamy,Chad tak samo,więc równie dobrze moglibyśmy kręcić się po lesie bez końca.Dostrzegłam jedną z kartek,więc zerwałam ją i schowałam do kieszeni.Poczułam,że jedne ze sznurówek moich starych glanów rozwiązały się,więc zatrzymałam się.Kiedy skończyłam wiązać buta,Chada już nie było.Zrobiłam zaledwie kilka kroków i moja latarka przestała świecić.Nerwowo zaczęłam wciskać przycisk,który ją włączał. Bez skutku.Przeszedł mnie dreszcz,ale mimo to poszłam dalej.Szłam prosto przed siebie przedzierając się przez ciemność i ciszę.
Po kilku minutach doszłam do jakiegoś domu.Dom pośrodku lasu?Od samego początku wydawało mi się to dość dziwne.Dostrzegłam,że w domu pali się światło,więc poszłam w jego kierunku.Może tam mieliby jakąś latarkę,która działałaby rzecz jasna.Stanęłam przed ogrodzeniem z siatki i wzrokiem szukałam furtki.Obeszłam całą działkę dookoła,ale nie znalazłam wejścia.Dość dziwne.Pomyślałam,że nic tu po mnie i gwałtownie odwróciłam się i prawie dostałam zawału.Za mną stał wysoki mężczyzna z brązową brodą.Twarz oświetlał sobie latarką,a w lesie trzymał piłę maszynową,na którą wolałam nie zwracać uwagi.
Nie miałam zielonego pojęcia,skąd owa osoba się tu wzięła i kiedy przyszła.Teraz dzieliło nas tylko pół metra.
-Czego tutaj szukasz?-zapytał niskim głosem mężczyzna.Widać było,że nie jest zadowolony z mojej obecności.
-J-ja zgubiłam-m się...-powiedziałam jąkając się.Głośno przełknęłam ślinę.
-Tak?A po co tutaj w ogóle przychodziłaś?Może jesteś jakąś kolejną dziwką...Nie martw się,już ja się tobą zajmę-powiedział mężczyzna i zaczął się do mnie przybliżać.Odruchowo cofnęłam się do tyłu,ale od razu natrafiłam na siatkę.Nie wiedziałam co zrobić.Można powiedzieć,że znalazłam się w sytuacji bez wyjścia gdy nagle...
Mężczyzna z łomotem upadł na ziemię,a piła wypadła mu z ręki.Moim oczom ukazał się Chad z łopatą w ręce.Musiał ogłuszyć mężczyznę narzędziem.Chłopak złapał mnie za nadgarstek i odciągnął jak najdalej domu.Dopiero potem mnie puścił.
-D-dziękuję...-powiedziałam niepewnie wciąż będąc w dużym szoku.
-Nie masz za co-powiedział Chad.
Wtedy zabrzmiał odgłos syreny policyjnej.Chłopak szybko zawrócił.Szłam tuż za nim nie chcąc znów się zgubić.Chad po drodze zauważył kolejna z kartek.Zerwał ją i poszedł dalej.
-Ile znalazłeś?-zapytałam,żeby rozpocząć jakąkolwiek rozmowę.
-Jedną-odpowiedział.
-Były aż tak dobrze ukryte?
-Nie wiem-powiedział Chad.-Szukałem Ciebie,a nie kartek-dodał widząc moje zdziwione spojrzenie.
Milczałam.Nie wiedziałam,co mam mu na to odpowiedzieć.
Dalszą drogę do obozu przebyliśmy w milczeniu.Oddaliśmy dwie kartki nauczycielom i poszliśmy pomóc Michael'owi i Jack'owi z namiotem,który jednak się przewrócił.
-Widzisz?-powiedział Chad śmiejąc się.-Wiedziałem,że się zawali.

poniedziałek, 1 października 2012

31.Przyjemnie jechało się po pustych,szkolnych korytarzach

Zdmuchnęłam kurz z pierwszego pudełka.Byłam przekonana,że to jest to właściwe,mimo że było tu dość dużo innych kartonów.
Dawno nie byłam na strychu.Może dlatego,że było tutaj zbyt dużo wspomnień.Otworzyłam pudełko i wyjęłam z niego czerwony album na zdjęcia. Zawahałam się i zamknęłam oczy.Otworzyłam album na wylosowanej stronie.Podniosłam powieki.
Na pierwszym zdjęciu znajdowała się trójka nastolatków.Gdybym nie wiedziała,że jestem dziewczyną stojącą w środku,nie wiem,czy poznałabym się.Naprawdę,bardzo się zmieniłam.
Michael i Jack również.
Mój wzrok przeniósł się na stronę obok.Tym razem była tutaj dwójka osób : ja oraz Joe.Oboje śmieliśmy się i siedzieliśmy na krawężniku ulicy,na której zginął Joe.
Szybko zamknęłam album ,żeby znów nie zaatakowały mnie wyrzuty sumienia.Na samym dnie pudełka znajdowało się to czego szukałam-kolekcja moich farb w spray'u.Miałam wszystkie możliwe kolory, trochę tego było.Zniosłam pudełko do swojego pokoju i usiadłam przy biurku.Włączyłam laptopa ,a później komunikator internetowy,którego używali chyba już wszyscy.Spojrzałam na listę kontaktów.Jack i Michael byli dostępni.Od razu do nich napisałam.Oni też odnaleźli już swoje farby,więc umówiliśmy się za półtorej godziny w parku.
Wrzuciłam cały potrzebny sprzęt i buty na zmianę do mojego starego,ale w dobrym stanie,harcerskiego plecaka z naszywkami różnych zespołów.Zeszłam na dół po czym założyłam rolki i wyszłam z domu.
Pojechałam pod pusty budynek szkoły i weszłam do środka.Przyjemnie jechało się po pustych,szkolnych korytarzach.Zatrzymałam się przed gabinetem dyrektorki i zapukałam.
-Proszę-usłyszałam jej głos zza drzwi.Niepewnie weszłam do środka
-Ach,Amy to ty-powiedziała i uśmiechnęła się na mój widok.-Usiądź proszę.
Według polecenia pani dyrektor usiadłam w miękkim fotelu,stojącym przed jej biurkiem
-I jak?Wszystko poszło tak,jak powinno?
-Tak-powiedziałam wyjmując z plecaka jakieś zezwolenie,które miałam zdobyć, od leśniczego na rozbicie obozu w lesie,na terenie którym się "opiekuje".
-Bardzo się cieszę.Sądzę,że taki biwak w pierwszy dzień wiosny to wspaniały pomysł-pani dyrektor znów się do mnie uśmiechnęła.Odwzajemniłam uśmiech i opuściłam jej gabinet.
Wyjęłam z kieszeni słuchawki i w drodze do wyjścia ze szkoły rozplątywałam je.Nie patrzyłam gdzie jadę,ale byłam przekonana,że na nikogo nie wpadnę.Niestety myliłam się.
-Hmn...już wiem dlaczego w szkole nie jeździ się na rolkach-powiedział chłopak i zaśmiał się.
Podniosłam głowę.Leżałam jak długa na korytarzu,ze słuchawkami w ręce,a przede mną siedział wyraźnie rozbawiony Chad.Nic dziwnego-musiałam wyglądać dość żałośnie.Usiadłam ma korytarzu i zaczęłam rozmasowywać potłuczone kolano.
-I pomyśleć,że taka niezdara tak świetnie gra w koszykówkę-dodał wciąż się śmiejąc.Ja też zaczęłam się śmiać.
-No to wstajemy-powiedział Chad  po czym podniósł się i wyciągnął rękę w moją stronę.Złapałam ją i z jego pomocą wstałam.Wyszliśmy przed budynek szkoły.Chad usiadł na jednym z murków przy wejściu,oparł się o ścianę i wyciągnął nogi.Usiadłam na drugim murku.
-Też byłem kiedyś harcerzem-powiedział nagle.
Otworzyłam plecak i wyjęłam z najmniejszej kieszeni zdjęcie mojego byłego zastępu harcerskiego,które zawsze trzymałam w niej.Podałam je Chadowi.Chłopak wziął je ode mnie i przyglądał się mu uważnie.Odwrócił zdjęcie i palcem wskazał na wysokiego chłopca stojącego gdzieś w ostatnim rzędzie.
-To ja-powiedział i zaczął się śmiać.-A ty to która?
Przyjrzałam się uważnie wskazywanemu chłopakowi.W życiu nie powiedziałabym,że to młodsza wersja Chada,jeszcze bez grzywki. Wskazałam na drobną dziewczynkę z pierwszego rzędu i też zaczęłam się śmiać.
Chłopak oddał mi zdjęcie po czym schowałam je z powrotem w otchłań plecaka.
-Chad,mogę ci zadać pytanie?-powiedziałam po chwili.
-Jasne-chłopak przeniósł wzrok na mnie.
-Skoro twój ojciec się nad tobą znęca,to czemu się od niego nie wyprowadzisz do swojej matki?Znaczy się matek.
-Nie chcę tam mieszkać.W końcu to przez matkę tata zaczął pić.Wiem,że to nie jej wina,że jest innej orientacji,no ale....Sam nie wiem czemu taki jestem.Chyba po prostu musiałbym dorosnąć do takiej decyzji.
-Rozumiem...
-Tak?To dość dziwne,mało osób akceptuje moją matkę.Naprawdę nie wiem czemu ludzie tacy są.
-Ja też tego nigdy nie zrozumiem.Nawet już przestałam próbować-powiedziałam  i wstałam z murku.-Muszę lecieć-powiedziałam i odjechałam w stronę parku.
Jack i Michael już byli na miejscu.Podjechałam do nich.
-No nie...nie mów,że jej też będziesz opowiadał o tej dziewczynie-powiedział Michael.
Ale Jack go nie słuchał.Zaczął opowiadać o przypadkowym  spotkaniu z jakąś bardzo ładną dziewczyną.
-A jak ona ma na imię?-zapytałam,gdy skończył.
-Na imię?Eeee....
-Nie wiesz jak ma na imię?
-Nie...
-A chociaż masz jej numer telefonu?
-Eeee....Nie.
Michael uderzył się dłonią w twarz,robiąc tak zwanego facepalm'a. Oboje wybuchnęliśmy śmiechem i pojechaliśmy do miejsca,w którym mieliśmy zacząć malować nasz mural.

poniedziałek, 10 września 2012

30.A nasze głosy rozniosły się echem po górach...

-Jack...Daleko jeszcze będziesz nas ciągnął?-Michael zadał to pytanie chyba po raz setny.
-Już niedaleko...Za tą górą-odrzekł Jack.W jego głosie słychać było determinacje.
Razem z Michaelem wytężyliśmy wzrok,aby w ciemności dostrzec szczyt góry.Okazało się,że jest dość wysoka.
Mieszkanie w mieście,które jest położone zaledwie pół godziny drogi samochodem od pasma górskiego ma swoje wady i zalety.Na pewno jedną z zalet była piękna okolica,a jedną z wad to,że Jack mógł zaciągnąć nas tutaj na rolkach w samym środku  nocy,tak,jak zrobił to wtedy.
Spojrzeliśmy na Jacka z nadzieja,że żartuje.
-Zaczekam na szczycie-powiedział i rozpoczął wspinaczkę.Niestety,nie żartował.
Westchnęłam i powlokłam się za nim.Michael uczynił to samo.Szliśmy środkiem asfaltu,ale o tej godzinie nie było tu żywego ducha.Latarnie nie były włączone lub nie działały,co dodawało mroczności całej scenerii.
Gdy znaleźliśmy się na szczycie Jack powiedział :
-Piękny widok,nieprawdaż?Zwłaszcza o tej porze,gdy jest ciemno.
-Dlatego ciągnąłeś nas tu w nocy?-spytał zmęczony Michael.
-Tak-powiedział i poprawił zapięcia rolek-No to jedziemy w dół.
-Co!?-wrzasnęliśmy z Michaelem a nasze głosy rozniosły się echem po górach.Ale było za późno.Jack zjechał już w ciemną otchłań.
Otępieni wpatrywaliśmy się przed siebie.Było tak ciemno,że nie widać było końca drogi.Nie wiedzieliśmy nawet dokąd ona prowadzi.
-Ty...ty pierwsza-wybełkotał Michael.
Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam przed siebie.Od razu nabrałam dość dużej prędkości.Wiatr rozwiał moje włosy,a ja w bardzo szybkim tempie przedzierałam się przez czarną pustkę i głuchą ciszę.Niesamowite uczucie.
Na dole jakimś cudem zdążyłam zatrzymać się koło Jacka.Poczekaliśmy na Michaela i pojechaliśmy dalej.
-Już.Jesteśmy na miejscu-powiedział Jack kiedy stanęliśmy przed długim,białym murem.Byliśmy z Michael'em tak zmęczeni,że od razu opadliśmy na trawę,a Jack wdrożył nas w swój plan.Chciał,abyśmy zrobili tutaj wielkie graffiti.W zasadzie był to dobry pomysł,nawierzchnia idealnie się do tego nadawała. Trzeba było jeszcze zrobić szkic muralu i wygrzebać nasze farby w spray'u.
                                                                    ***
-Nie będę tolerował spania na moich lekcjach,Bennington.Rozumiemy się? Sądzę,że lepiej to do ciebie dotrze,gdy zostaniesz dziś po lekcjach-usłyszałam gdzieś w oddali głos nauczyciela.Potem ,już wyraźniej usłyszałam dzwonek.
Podniosłam głowę.Nie wiedziałam,co się stało.
-Usnęłaś.Spałaś,przez prawie całą lekcje.Dziwne,że dopiero pod koniec nauczyciel to zauważył.
Faktycznie.Po nocnej wyprawie spałam zaledwie godzinę,po prostu padałam z nóg.
Świetnie.Dzisiaj miała przyjechać Jessica.No cóż najwyżej nie odbiorę jej z lotniska.
Po szkole w kozie było nadzwyczaj dużo osób,w tym Michael i Jack.Domyśliliśmy się,że wszyscy musieliśmy sobie przysnąć na lekcji.Na szczęście nauczyciel,który pilnował nas w kozie ,nie zwracał na nas uwagi,więc mogliśmy sobie pospać w spokoju.
Kiedy wróciłam do domu,Jessica już na mnie czekała.Przeprosiłam ją i zaprowadziłam do pokoju,który miała zająć.Potem dziewczyna ugotowała dla nas obiad.Dawno nie jadłam takiego dobrego posiłku.Nagle przypomniało mi się,że zostawiłam podręczniki u mojego brata.
Po jakimś czasie znów znajdowałam się na ostatnim piętrze akademika przed drzwiami pokoju numer 100.Otworzył nam Mike i zaprosił mnie do środka.Jessica nie chciała wejść,więc wciągnęłam ją siłą.Reszta chłopaków otworzyła szeroko oczy na jej widok.Podeszłam do Mik'e i szturchnęłam go w bok,informując,że dziewczyna ma narzeczonego.Smutny spuścił głowę.
-Moje książki-powiedziałam wyprzedzając jego pytanie.Brat wyjął je z szafki i podał mi je.Podziękowałam i wróciłyśmy do domu.
Poszłam wziąć prysznic,a Jessica wyszła przed dom.Tak mi się przynajmniej zdawało.
Zeszłam na dół ubrana w czarne rurki i tego samego koloru bluzkę. Zobaczyłam zszokowaną Jess opierającą się o ścianę Zrozumiałam, że musiała dowiedzieć się czegoś od sąsiadów. Bez namysłu wybiegłam z domu. Jessica krzyczała, abym się zatrzymała. Po jakiś dziesięciu minutach usłyszałam pisk opon i krzyk Jess. Gdy się odwróciłam zobaczyłam odjeżdżający pojazd i wisiorek Jess.

"I walk this empty street on the boulevard of broken dreams..."-te słowa wyśpiewywane przez Billiego Joe Armstronga dało się usłyszeć w moich słuchawkach. Siedziałam sama w pokoju.Jessicy wciąż nie było. Aż nagle...
Nie,musiało mi się zdawać. To nie był dzwonek do drzwi. Mimo wszystko zdjęłam słuchawki. Cisza,taka jak zwykle. Momentami mam już jej dość. Z resztą kto by nie miał. A jednak miałam racje-ktoś dzwonił do drzwi po raz drugi. Powlokłam się w stronę drzwi. Nie spodziewałam się żadnych gości.
otworzyłam drzwi. Przed nimi stała Jessica. Musiałam mieć zabawną minę,gdy ją zobaczyłam,bo od razu zaniosłam się śmiechem. Złapałam ją za rękę i wciągnęłam do środka i kazałam opowiedzieć co się z nią działo. Okazało się, że źle się poczuła, a po prostu jakiś mężczyzna zawiózł ją do szpitala.
Po południu poszłyśmy na spacer do parku. Usiadłyśmy na ławce w słońcu i rozmawiałyśmy. Jessica opowiadała coś o znajomych z uczelni,ale nie słuchałam jej. Moja uwagę przykuło coś innego. Na ławce niedaleko od nas siedział mężczyzna i bacznie się nam przyglądał.
-Pójdę wziąć nam coś do picia-powiedział​am i wstałam z ławki. Poszłam na drugi koniec parku na stoisko z lemoniadą. Kupiłam dwie butelki i poszłam w kierunku ławki. Jessica nie siedziała na niej sama. Rozmawiała z tym mężczyzną,który siedział niedaleko nas. Zanim zdążyłam dojść do nich mężczyzna szybko się ulotnił.
Okazało się,że był to jakiś gość zajmujący się wyborami miss dla kobiet ciężarnych. Zachwycił się urodą Koreanki i zaproponował jej udział w wyborach. Dziewczyna po długich namowach zgodziła się.
Następnego dnia odbył się konkurs Miss. Konkurencja była dość duża,wszędzie było dużo ładnych,wytapeto​wanych ciężarnych kobiet. O zwycięstwie Jessicy przesądziła piosenka zaśpiewana przez nią. Jury nie mogło oderwać od nie wzroku. Występ Koreanki zakończył się owacją na stojąco. Dziewczyna dostała nagrodę w wysokości 5000 dolarów,koronę miss
oraz bukiet mocno czerwonych,pachn​ących róż.

piątek, 31 sierpnia 2012

29.To tak jakbym wyłączyła myślenie...

Słońce świeciło dość mocno.Wdzierało się do moich oczu tak mocno,że nie byłam w stanie o niczym innym myśleć.Może to i lepiej.
Kolejna leniwa sobota.Leżałam sobie beztrosko na moim ulubionym pagórku.Nikt nie zakłócał mojego spokoju,czułam się tu dobrze.Wyjęłam z torby słuchawki i puściłam Coldplay-Paradise z mojego iphon'a.Wsłuchiwałam się dokładnie w każdy dźwięk trafiający do mojego ucha.Kiedy piosenka się skończyła ,otworzyłam oczy i już miałam wybrać kolejna piosenkę,kiedy spostrzegłam,że nie jestem tu sama.Zdjęłam słuchawki i znów przymknęłam oczy.
-Co tutaj robisz?-pytam nadal rozkoszując się tak spokojnym,teoretycznie jeszcze zimowym dniem.
-Podejrzewam,że chyba to samo co ty: korzystam ze spokoju i ładnej pogody-powiedział Chad.
-A czemu akurat tutaj?
-Sam nie wiem.Byłem po prostu ciekaw gdzie idziesz.Ładne miejsce.
-Wiem.Moje ulubione.
Wyłączyłam muzykę,a słuchawki i iphon'a schowałam do torby.Otworzyłam oczy i wlepiłam wzrok w błękitne niebo.
-Często tutaj przychodzisz?-zapytał po chwili.
-Tak.Tutaj mogę sobie wszystko na spokojnie przemyśleć,mogę na chwilę zapomnieć o problemach.To tak jakbym wyłączyła myślenie...
-W takim razie może też powinienem zacząć tu częściej przychodzić.
Zmieniłam pozycję z leżącej na siedzącą i spojrzałam na Chada pytającym spojrzeniem.
-Skomplikowane,poza tym nie chciałbym zanudzać cię opowieścią o swojej sytuacji rodzinnej.
-Na pewno nie jest tak skomplikowana jak moja.
Tym razem Chad spojrzał na mnie pytającym spojrzeniem zachęcającym mnie do opowiadania.
-Ty pierwszy-zachęciłam.
-Eh...dobra-westchnął chłopak.-Aktualnie mieszkam z moim ojcem alkoholikiem,który zamienia się w potwora,kiedy nie ma pod ręką alkoholu.Często mnie bije lub każe załatwić jakieś piwa albo coś,dlatego nie lubię przebywać w domu-Chad zerwał rosnącego obok jego nogi krokusa i włożył mi go we włosy.-Ale nie zawsze taki był.Stał się taki kiedy mama zdradziła go z kobietą.Bardzo to przeżył.Teraz nie liczy się dla niego nic oprócz wódki.
-To faktycznie niefajna sytuacja-odpowiadam wpychając sznurówkę do buta.
-A u ciebie jak to wygląda?
-Moja matka miała raka płuc,ale zginęła w wypadku razem z moim ojcem.Nie chciała bym trafiła do domu dziecka,więc poprosiła moją ciotkę o zaopiekowanie się mną.Ciotka nienawidziła,i w sumie wciąż nienawidzi,mnie i przez trafienie do jej domu miałam tylko zmarnowane dzieciństwo.No ale może o tym innym razem.
-Kiedy dowiedziałaś się,że nie jesteś jej biologiczną córką?-zapytał Chad najwyraźniej zaciekawiony całą historią.
-Niedawno.Tak samo jakiś czas temu dowiedziałam się,że mam starszego brata.
Potem milczeliśmy przez krótką chwilę.Nagle Chad wstał i rozciągnął się.
-Muszę spadać.Moje matki ciągną mnie na jakiś ślub-powiedział otrzepując spodnie.
-W sumie ja też będę się zbierać-również wstałam.
Chłopak uśmiechnął się.Odwzajemniłam jego uśmiech i razem zeszliśmy z pagórka.
                                                                  ***
-Co wy tu robicie?-spytałam nie kryjąc zdziwienia,kiedy zobaczyłam moja ciotkę i wujka stojących przed drzwiami mojego domu.Ale to nie było najdziwniejsze.Bardziej zszokowało mnie to,że wuj miał na sobie garnitur,a ciotka swoją najlepszą sukienkę,którą zakładała tylko na specjalne okazje.
-Miłe powitanie-zakpił wuj. Zignorowałam go.
-Za półtorej godziny mamy ślub znajomych,którzy są wyraźnie zainteresowani twoją osobą.Chcą żebyś przyszła na ich ślub,żeby mogli cię poznać-oznajmiła ciotka.
-Ubierz się w to-powiedział wujek podając mi wieszak z sukienką,którą miałam na balu po konferencji i czarne szpilki.Skrzywiłam się na ich widok.Nie lubię chodzić w butach na obcasie.Mimo wszystko uznałam,że tym razem zrobię wyjątek.
-Czyli,że mam godzinę na przygotowanie się?-spytałam odbierając ubranie z rąk wujka.
-Tak-powiedziała ciotka.
Otworzyłam drzwi i weszłam do przedpokoju.Pośpiesznie zdjęłam buty i rzuciłam je gdzieś w kąt.Trzasnęłam drzwiami nie zwracając uwagi na moich ''rodziców''stojących przed nimi i poszłam się szykować.
                                                                  ***
Siedziałam na ławce nad sztucznym jeziorkiem z rybkami.
-Mogę się dosiąść?-usłyszałam znajomy głos.
Spojrzałam w stronę,z której dochodził.Koło mnie stał Chad ubrany w czarny garnitur.Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem w tym samym momencie.Nigdy wcześniej nie widzieliśmy się w takich strojach.
-Jasne,siadaj-powiedziałam robiąc miejsce na ławce.
-A ty co tu robisz?-zapytał Chad uśmiechając się do mnie.
- Oscar Young wraz ze swoją,od dzisiaj już oficjalnie, żoną zainteresował się moją osobą.Słyszał,że bardzo ładnie rysuję i  dobrze gram na gitarze.Chciał mnie poznać i zastanawia się nad zatrudnieniem mnie do pracy nad jego kampanią reklamową.A ty co tu robisz?
-Mówiłem już.Moje matki chciały,żebym przyszedł na ten ślub tak po prostu.
Faktycznie.Co za dziwny zbieg okoliczności.
-Może teraz opowiesz mi o swoim dzieciństwie?-zapytał patrząc na biegające niedaleko dzieci.
-Naprawdę chcesz tego słuchać?-spytałam.
-Czemu by nie?
-Moja ciotka z wujkiem nie dawali mi żadnych ograniczeń.Mogłam robić wszystko co chciałam i to dosłownie.Ta nadmierna wolność chyba trochę uderzyła mi do głowy.Ciotka z wujem w ogóle się mną nie przejmowali.Robiłam różne głupie rzeczy,żeby zwrócić na siebie uwagę.Bezskutecznie.W końcu zaprzestałam tym głupim działaniom.Potem poznałam Jack'a,Michael'a i Joe'go.Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę.Było tak do śmierci Joe'go.Samochód potrącił go na naszych oczach,gdy siedzieliśmy w nocy przy ulicy.Byłam w nim zakochana i bardzo to przeżyłam.
Spojrzałam na Chada.Milczał wpatrując się w brykające dzieci.
-No ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
-Czyli?-zapytał chłopak.
-Czyli sądzę,że to wszystko,ta cała znajomość z nimi sprawiła,że teraz jestem taka,jaka jestem.
Pociągnęłam nosem.Poczułam smakowite zapachy dochodzące z domu weselnego.Chad najwyraźniej też je poczuł.
-Mhm...chyba podali obiad-powiedział.-Umieram z głodu.
-Ja tak samo.Nic nie jadłam przez cały dzień-powiedziałam.
Wstaliśmy z ławki w niemal tym samym czasie i poszliśmy w kierunku wejścia.

środa, 29 sierpnia 2012

28.Walentynki

Było pewne ,że moja mama nie zostanie wyleczona z raka płuc.Ona też zdawała sobie z tego sprawę.Zmagała się z tak ciężką chorobą,a zginęła przez jakiś wypadek samochodowy.Widocznie musiało tak być.Śmierć była jej pisana w młodym wieku.
Dobra Amy,skup się,bo znów będziesz musiała poprawiać pozycję tego głupiego łańcucha z serduszek.
14 luty-Walentynki.Moja klasa zamiast lekcji dekorowała salę gimnastyczną na dyskotekę walentynkową.Oczywiście Penelope wszystkimi dyrygowała.Ona uwielbia rządzić ludźmi.
Po skończonej pracy wyszłam z sali razem z Meggie.
-Ciekawe ile dostaniemy walentynek-zagadnęła.
-Nie zdziwiłabym się gdybym nie dostała ani jednej-powiedziałam podchodząc do swojej szafki.
-Jak zwykle przesadzasz-zaśmiała się.-Wybierasz się na dzisiejsza dyskotekę?
Jaki to był szyfr?Piętnaście,dwa...
-Nie.
-Czemu?-Meggie była najwyraźniej zawiedziona.
-Nie obchodzę walentynek i tyle.
...trzydzieści jeden...Otwarte.
Uchylam drzwiczki i moim oczom ukazuje się lawendowa koperta.To musi być jakaś pomyłka.Biorę ją do ręki i szybko obracam.''Dla Amy Bennington''odczytałam z koperty.To jednak moja korespondencja.
-Ta-ak,najwyraźniej twój cichy wielbiciel o tym nie wie-chichot Meggie rozniósł się po pustym korytarzu.
-Jaki tam znowu cichy wielbiciel?-machinalnym ruchem wrzuciłam kartkę do torby.Spojrzałam wgłąb szafki.Dziwne.Ani śladu mojego podręcznika do matematyki,fizyki i chemii.No tak!Musiałam zostawić je u brata.-Sądzę,że ktoś chciał być po prostu miły.
-Dobra,dobra.Mów co chcesz ja tam swoje wiem.
                                                       ***
Leżałam na łóżku z nogami opartymi o ścianę.Dochodziła 16,a ja nie miałam co ze sobą zrobić.Może powinnam pójść na tą dyskotekę?
Zeskoczyłam z łóżka i w biegu złapałam za torbę i jak kula armatnia wypadłam z pokoju.Zjechałam na dół po poręczy schodów.W przedpokoju szybko włożyłam buty i wyszłam przed dom.Zamknęłam drzwi na klucz i popędziłam w stronę przystanku.Jak na złość akurat teraz autobus przyjechał punktualnie.Drzwi właśnie się zamykały,ale zatrzymałam je nogą. Zajęłam miejsce pod oknem.Nie było widać śladu po śniegu,nawet kałuże zniknęły.Za to na ulicy można było zobaczyć wiele zakochanych par.Co się dziwić,przecież były Walentynki.
Wysiadłam z autobusu i sprawdziłam godzinę na telefonie.Była 16:20,więc do rozpoczęcia dyskoteki zostało mi około czterdzieści minut.Ruszyłam w stronę szkoły.Już miałam skręcać w alejkę prowadzącą pod główne wejście,kiedy nagle wpadłam na osobie z naprzeciwka.Niosła ona ze sobą stos płyt CD,które rozsypały się wokoło.Przykucnęłam i zaczęłam je zbierać.Spojrzałam kątem oka na uczestnika zderzenia.Nawet takie przelotne spojrzenie wystarczało mi do rozpoznania chłopaka.
-Po co ci tyle płyt?-zapytałam podając Jack'owi kilka pudełek.
-Robię za DJ'a na dzisiejszej dyskotece.To są moje ulubione składanki,nie mogłem zdecydować się,które wziąć,więc zabrałem wszystkie.
Zaśmiałam się.Cały Jack.
Podniosłam połowę płyt i razem poszliśmy na salę gimnastyczną.Składanki położyliśmy w kąciku dla DJ'a.
-A może pomożesz mi z tym całym DJ'owaniem ?-zapytał po chwili.
-Czemu nie?A Michael ci nie pomaga?-Jack i Michael byli przyjaciółmi od piaskownicy,wszystko robili razem.
-Dobra,to wybierzmy płyty ,z których będziemy puszczać muzę-powiedział zmieniając temat.Uznałam,że nie będę jak na razie wspominać o Michael'u.
Mniej więcej koło 18 dyskoteka nieźle się rozkręciła.Na sali panuje półmrok,pomieszczenie przeczesują kolorowe reflektory,kilka centymetrów nad podłogą unosi się dym,a na parkiecie tańczy wielu uczniów.Dyskoteka przebiegła bez problemów.
Razem z Jack'iem wracaliśmy do domów.Nie mówiliśmy za dużo, w głowach dudniło nam od głośnej muzyki.Jak zawsze szliśmy przez park.Nagle Jack zatrzymuję się.Ja również staję.Razem z Jack'iem spoglądamy na ścianę toalety.
Jest na niej namalowane duże graffiti przedstawiające codzienny uliczny zgiełk.Na ulicy pełno idących gdzieś przechodniów,na ulicy dość duży korek.Wszyscy namalowani na muralu śpieszą się,są przytłaczani przez szarą rzeczywistości i przez tę monotonię swojego życia.Może nie wszyscy.Pośród przechodniów można dostrzec cztery postacie wyróżniające się czymś.Stoją sobie spokojnie,otaczający chaos nie dotyczy ich.Nie zważają na nic,cały świat ich nie obchodzi.Ta trójka chłopców i jedna dziewczyną są jedynym kolorowym akcentem na tym graffiti.
Patrzę na Jack'a,a on na mnie.Uśmiechamy się,bo wiemy,że oboje myślimy o tym samym.
-Naprawdę nieźle wyszedł nam ten mural-mówi po chwili.
Przytakuję i idziemy dalej.
Było dość ciemno,mimo że nie było bardzo późno.Pusty plac zabaw mógł przypominać scenę z jakiegoś horroru.Wiatr porusza łańcuchowe huśtawki,liście szeleszczą.Nie zważamy na to z Jack'iem.Jesteśmy przyzwyczajeni do takiego parku.
Nigdzie nam się nie śpieszyło,dlatego przysiedliśmy na chwilę na brzegu małego jeziorka.Księżyc odbijał się w tafli wody.Jack rozglądał się za kamykami,zapewne po to,aby puszczać kaczki.
-Co z Michaelem?-zapytałam.
-Nie wiem,o co ci chodzi-powiedział Jack.Nadal zbierał kamienie.
-Myślałam,że razem będziecie robić za DJ'a na dyskotece.
-Ja też tak myślałem-mój towarzysz podniósł się i rzucił kamieniem.Trzy kaczki.-Jednak,jego rodzice postanowili zabawić się w swatkę i Michael siedział sobie w jakiejś drogiej restauracji z córką znajomych jego rodziców-kolejny kamień.Tym razem cztery kaczki.- Jego rodzice chcą,żeby chodził z tą laską,może nawet żenił się z nią.A po co to wszystko?Żeby firma rodziców Michaela i tamtej laski połączyła się.Bo to będzie lepsza inwestycja...bla,bla,bla.-Jack był najwyraźniej wkurzony.Rzucił wszystkimi kamieniami.Dwie,cztery,trzy,znowu dwie...
-Przecież to jest bezsensu -powiedziałam.
-Wiem-powiedział siadając koło mnie.-Michael powiedział,że on tez może mieć z tego same korzyści.Jakiś drogi sprzęt,drogie posiłki za darmo...Czasami jest z niego straszny materialista,dlatego jestem taki zdenerwowany,przepraszam.
Wiatr rozczochrał nasze włosy.Tym razem jakoś mi to nie przeszkadzało.
-Wiesz Amy,przez te dwa lata mieliśmy nadzieję,że się do nas odezwiesz,że znów zaczniemy spędzać ze sobą tyle wolnego czasu-Jack zaczął grzebać butem w ziemi.-Cokolwiek robiliśmy, myśleliśmy o tobie.Zastanawialiśmy się ,jak ty byś postąpiła w podobnej sytuacji.Brakowało nam ciebie,ale nie mieliśmy odwagi napisać do ciebie i umówić się na jakieś spotkanie.Zerwanie z nami kontaktów było twoją decyzją i mimo wszystko musieliśmy ją uszanować.Ty i Michael jesteście najlepszymi przyjaciółmi ,jakich kiedykolwiek miałem.Dziękuję ci za wszystko,za to,że po prostu byłaś i jesteś...
-...i zawsze będę -dokończyłam.Jack uśmiechnął się i otrzepał buta. Przytuliliśmy się i ruszyliśmy w dalsza podróż do domu.

niedziela, 26 sierpnia 2012

27.List

Jeszcze nigdy nie widziałam takiego tłoku na stołówce.To pewnie dlatego,że wyjątkowo dzisiaj podawali zjadliwe jedzenie. Stanęłam za ostatnią osobą w kolejce.Dziewczyna rozmawiała ze swoja koleżanką o nadchodzącym meczu koszykówki.
-...Zobaczymy jak tym razem poradzi sobie ta cała Bennington.Moim zdaniem miała szczęście,nic poza tym-mówiła pierwszoklasistka stojąca przede mną.-W ogóle ta laska jest jakaś dziwna.
-Dziwna?Co chcesz przez to powiedzieć?-zapytała jej towarzyszka.
Kolejka nieco się zmniejszyła.
-Zachowuje się jakoś inaczej od wszystkich...I jeszcze te jej włosy.Pewnie pomalowała je na różowo,no chcę na siebie zwrócić uwagę.
-Dla twojej informacji pomalowałam włosy na różowo,ponieważ tak mi się podoba i wcale nie chcę w ten sposób zwrócić na siebie czyjąś uwagę-wypaliłam.
Pierwszoklasistki powoli odwróciły się.Spojrzał na mnie z dość głupim wyrazem twarzy.Kucharka dała im dzisiejszą porcję jedzenia : kawałek pizzy,jabłko i butelkę soku pomarańczowego.Dziewczyny pośpiesznie zabrał swoje tacki z lunchem i odeszły jak najdalej ode mnie.
Wzięłam swoja porcję i rozejrzałam się za jakimś wolnym miejscem.Zobaczyłam Meggie machającą do mnie mnie z końca stołówki.Już szłam w jej kierunku,kiedy Michael i Jack podeszli do mnie,obrócili w zupełnie przeciwną stronę i zaczęli pchać mnie do stolika w kącie ,przy którym siedziała cała drużyna koszykarska.Usiadłam miedzy Michael'em i Jack'iem.Wszyscy siedzący przy stoliku ustalili strategię na mecz,zjedli lunch i poszli na lekcję.

                                                           *** 

Wysiadłam z autobusu i rozejrzałam się dookoła.Ostatnio rzadko bywałam w tej części miasta.Wyjęłam z kieszeni pomiętą kartkę i jeszcze raz sprawdziłam adres.Wszystko się zgadzało.
Weszłam do środka i podeszłam do recepcji.
-W czym mogę  ci pomóc panienko?-zapytała dziewczyna siedząca za ladą.
-W którym pokoju mieszka Mike Bennington?
-100,jedenaste piętro-powiedziała poprawiając gumkę na swoim końskim ogonie.-Jesteś pierwszym gościem płci przeciwnej w tym pokoju-dodała i mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
Zaśmiałam się i wsiadłam do windy.
Akademik wyglądał dość schludnie. Stanęłam przed ostatnimi drzwiami na korytarzu i spojrzałam na pozłacany numer 100.Z pokoju słychać było głośną muzykę.Zapukałam.Muzyka natychmiast przycichła i zaraz potem drzwi otworzył mi dość chudy chłopak o jasnych włosach.Zdziwiony zmierzył mnie spojrzeniem od stóp i zatrzymał się na moich oczach.Potem nerwowo zamrugał.
-Ja do Mike'a-wyjaśniłam.
Jeszcze bardziej zdziwiony chłopak zawołał w stronę pokoju :
-Mike,tu jest jakaś dziewczyna,która twierdzi,że cię zna.
Zaśmiałam się.Mike szybko podbiegł do drzwi.
-Ach,to ty-powiedział nieco zawiedziony.-Właź-dodał i zaprosił mnie do środka ruchem ręki.
Moim oczom ukazał się duży pokój,w którym stał dwa łóżka piętrowe,biurko,mały stolik,na którym postawiono laptopa oraz kanapa.Zasiadało ją trzech chłopaków.Jeden,który otworzył mi drzwi oraz Josh-najlepszy przyjaciel Mike'a.Ostatni z nich miał kasztanowe włosy i błękitne oczy.Na mój widok zakrztusił się napojem.Potem zmierzył mnie spojrzeniem.
-To jest Ted-powiedział Mike wskazując na jasnowłosego.-To Matt,a koło niego Josh,którego chyba już znasz-dodał.
Matt,chłopak o kasztanowych włosach,zepchnął siedzącego na rogu kanapy Teda.
-Siadaj-zachęcił mnie.
Powoli opadłam na miejsce koło niego.
-Więc co cię do mnie sprowadza?-zapytał Mike siadając na krześle koło biurka.Było na kółkach,więc podjechał do stolika.
Otworzyłam torbę i wyjęłam z niej podręcznik do matematyki.Szybko przekartkowałam go.Nic.Rzuciłam go na podłogę i wyjęłam kolejny,tym razem do fizyki.Znów nic.Książka wylądowała obok swojej poprzedniczki.Wydobyłam trzeci podręcznik,do chemii.Ani śladu koperty.Znów rzuciłam nim o podłogę.
Wydawało mi się,że cała czwórka studentów dziwnie się mi przygląda.Nie zwracając na to uwagi wyjęłam podręcznik do angielskiego.Bingo!
Wyjęłam kopertę i podałam ją na wyciągniętej ręce w stronę Mike'a
-Co to jest?-zapytał.
-List.Od Mamy.
-Ale...Skąd to masz?-Mike patrzył na mnie jakbym byłą duchem albo innego rodzaju zjawą.
Spojrzałam na Matt'a,Ted'a i Josh'a.Przeniosłam wzrok na ściany.Wisiały tam różne wycinki z gazet,w większości z playboya.
-Długa historia-powiedziałam obojętnie.-Tak,ja też mam taki list,ale nie czytałam go jeszcze-powiedziałam wyprzedzając jego pytanie.
Mój brat spojrzał na zegarek na ekranie laptopa.
-Umówmy się tak : dzisiaj o równej 18 przeczytamy nasze listy,dobrze?-powiedział po chwili.
Przytaknęłam głową i podniosłam się z kanapy.Poszłam w kierunku drzwi i nacisnęłam na klamkę.Odwróciłam się,rzuciłam krótkie cześć i wyszłam z pokoju numer 100.

                                                            ***

Odgarnęłam śnieg z miejsca koło drzewa.Usiadłam tam i oparłam się o pień.Rozejrzałam się po całym mieście.Ten pagórek to naprawdę niezłe miejsce na prowadzenie jakiś obserwacji,widać stąd dosłownie wszystko.
Wyjęłam z kieszeni telefon i położyłam go na kolanach.Odnalazłam list w torebce i jeszcze popatrzyłam na chwiejne pismo mojej matki.Przystawiłam kopertę pod nos i powąchałam ją.Jej zapach był dość specyficzny,jakby przesiąknięty wspomnieniami i różnymi starociami.Nic dziwnego,przecież list był przechowywany wśród albumów i innych pamiątek.
Spojrzałam na ekran telefonu.17:59.Na chwilę przymknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech.Znów spojrzałam na telefon.18:00."Już nie ma odwrotu''-pomyślałam i otworzyłam kopertę.

Amy!

Jeżeli czytasz ten list znaczy to,że Twój ojciec uznał,
że jesteś gotowa poznać całą prawdę.
Na pewno uważasz,że nie dawałam sobie rady
z wychowaniem Ciebie i Mike'a,
więc opuściłam was i wyjechałam do Europy.
Tak przynajmniej mówił Ci Twój ojciec,czyż nie?
Steve to dobry człowiek.
Nie lubi kłamać,więc niechętnie zgodził się na mój pomysł.
Pewnie domyślasz się już,że nie wyjechałam do Europy.
Byłam chora na raka płuc i niestety mój organizm 
nie przetrwał walki z nim.
Dlaczego chciałam żeby Steve Cię okłamywał?
Wiedziałam,że przez wiadomość o mojej śmierci
mogłabyś się załamać, zwłaszcza,że byłaś w tak
młodym wieku,kiedy Cię opuściłam.
Chciałam dla Ciebie jak najlepiej.
Nie wiń za to taty czy Mike'a.
Przepraszam.Kocham Cię.Tęsknię
Twoja mama Shannon.

piątek, 10 sierpnia 2012

26.Paris

W samolocie znów siedziałam koło okna.Tylko tym razem obok mnie siedziała Jessica. Musiałam trochę naściemniać, żeby mogla ze mną polecieć
do Ameryki praktycznie za darmo,ale udało się.Ten tajemniczy fundator na serio jest miły i uprzejmy.
Lot minął spokojnie,bez żadnych przeszkód.Z lotniska od razu udałyśmy się do mojego domu.Zostawiłam w nim Jess i poszłam do swoich
'rodzicow'.Nie chciałam,żeby Jessica musiała się z nimi spotkać.
W ich domu spędziłam więcej czasu niż przypuszczałam.Rodzice dawali mi jeszcze rożne wskazówki.Dali mi tez sukienkę, którą miałam założyć na balu
po konferencji.W końcu odebrałam bilety i wróciłam do domu.
Następnego dnia znów siedziałyśmy w samolocie. Zdrzemnęłam się.
Obudziłam się dopiero w Paryżu. Pojechałyśmy do jednego z hoteli.Był naprawdę drogi,podobny do tego hotelu w Korei.
Był wieczór.Jessica była bardzo zmęczona podrożą i od raz położyła się spać.Ja nie mogłam zasnąć. Podeszłam do okna i usiadłam na parapecie.
Paryż był pięknym miastem,nawet zimą.Przez cała noc siedziałam w oknie i podziwiałam wieżę Eiffla i inne piękne widoki.
Po przebudzeniu udałam się do kuchni.Zastałam w niej Jess przyglądającej się rozpisce dnia.Zamówiłam jedzenie dla Jessicy,a sama zjadłam batona zbożowego.Potem poszłam do swojej sypialni,wyszykowałam się na konferencję i spakowałam ubrania,które miałam założyć na bal.
Budynek,w którym miała odbyć się konferencja był dość duży.Na parterze była szatnia,w której zostawiłam kurtkę oraz torbę z sukienką.
Zebranie zaczęło się o godzinie 12.Nigdy nie nudziłam się tak bardzo,jak na tej konferencji.Jedynym plusem było to,że podali francuskie jedzenie z bardzo drogiej restauracji.
Konferencja skończyła się o 19.Poszłam do łazienki przygotować się na bal.Założyłam sukienkę,która o dziwo nie pomięła się w torbie.Związałam włosy w kok i poszłam do samochodu,który miał mnie zawieźć prosto na bal.
Kiedy znalazłam się przed budynkiem,Jessicy jeszcze nie było.Gdy na nią czekałam podszedł do mnie jakiś mężczyzna i zamienił ze mną kilka słów.Mówił też coś o jakiejś imprezie,takiej dla rozluźnienia następnego dnia.Nie ukrywam,że była to dość dziwna sytuacja.
Chwilę później usłyszałam czyjś śmiech.To Jessica próbowała zwrócić na siebie uwagę.Byłam w szoku,kiedy ją zobaczyłam.Dziewczyna wyglądała perfekcyjnie.Zazdrościłam jej urody,której osobiście nie mam.
Nie ukrywam,że nasze wejście na sale przyciągnęło wiele spojrzeń.Ja jestem już do tego przyzwyczajona,a Jess nie zwracała na to uwagi.
- Na tym balu jest dużo ważnych osób. Nie licząc francuskich oraz amerykańskich polityków również założyciele koreańskich firm muzycznych oraz ich gwiazdy. Między innymi BIG BANG, BLOCK B, SNSD, MBLAQ... -Jess spojrzała na mnie wystraszona. Mir mógł chcieć zemścić się za ostatnią bójkę na sylwestrze - ..Super Junior, CN BLUE, FT Island oraz SHINee –- powiedziałam z naciskiem na nazwę ostatniego zespołu .Widać było, że na twarzy dziewczyny maluje się szczęście –- Możesz iść go szukać. Poradzę sobie - dodałam.Jess– pocałowała mnie w policzek i pobiegła szukać ukochanego.
Na balu zaczepiały mnie różne osoby,które wypytywały mnie o wuja i ciotkę.Odpowiadałam zdawkowo na wszystkie pytania,nie lubię o nich rozmawiać.Po chwili usłyszałam głos wrzeszczącej dziewczyny.Od razu poznałam,że to Jessica.Krzyczała po koreańsku,dlatego nie wiedziałam o co jej chodzi.Ludzie zwrócili na nią uwagę,ale kiedy uznali,że słuchanie jej jest bezsensu,bo nic nie rozumieją ,wrócili do swoich przerwanych zajęć.Chciałam jakoś dojść do Jess,ale niestety zatrzymał mnie jakiś koleś,który twierdził,że jestem modelką,która ukrywa się tutaj w peruce.Zaczął mnie nawet ciągnąc za włosy,żeby mnie,jak to powiedział "zdemaskować".Kiedy wreszcie uwolniłam się od niego,dziewczyny nie było już na balu.
Do hotelu wróciłam około godziny drugiej,ponieważ musiałam zostać do końca balu.Obudziłam się po godzinie jedenastej.Jessica była w łazience.Spojrzałam na ekran jej laptopa.Dziewczyna zamówiła już bilety powrotne do Korei.Gdy Jess wyszła z łazienki wydostała z szafy swoją walizkę i ubrania.
-Skoro jutro wyjeżdżasz,to spędzisz ze mną dzisiejszy dzień?-zapytałam.Dziewczyna uśmiechnęła się i przytaknęła.-To idziemy dziś na imprezę-zaśmiałam się.
Miałyśmy jeszcze sporo czasu,więc poplotkowałyśmy trochę.Potem poszłam się przebrać.Założyłam krótkie,brązowe spodenki ,biała bluzkę na ramiączkach i ciemny żakiet.
Impreza odbywała się w ogromnej willi.Gdy wysiadłyśmy z taksówki Jessica wpadła na kogoś.Jakiś chłopak   przytulił się do niej i powiedział,że już nigdy jej nie puści.Próbowałam ich jakoś rozdzielić,ale nie udało mi się to.Nagle Jessica zniknęła gdzieś wraz z tym chłopakiem.
Weszłam do środka willi.Było tutaj dużo ludzi,ale nigdzie nie dostrzegłam  mojej rudowłosej towarzyszki.Kiedy poszłam jej poszukać znowu natknęłam się na mojego ''znajomego''z balu.Nadal trzymał się wersji,że jestem jedną z francuskich modelek.Czas na imprezie spędziłam na rozmawianiu ze służącym właściciela willi i organizatora imprezy zarazem.Dopiero koło 20 zaczęłam martwić się o Jessice.Gdzie ona znowu poszła?Wyjęłam z kieszeni telefon i zadzwoniłam do niej.
-Jestem na basenie,próbuję wyciągnąć to cholerne zdjęcie-powiedziała Jess.
Nagle usłyszałam plusk i niewyraźne krzyki.Zaczęłam wykrzykiwać imię dziewczyny do telefonu,ale nie uzyskałam odpowiedzi.Podniosłam się z krzesła i wybiegłam przed dom.Zobaczyłam bezradną studentkę topiąca się w basenie.Już miałam skakać do wody,aby jej pomóc,ale Key uprzedził mnie.Uznałam,że dadzą sobie radę beze mnie,więc wróciłam do środka.
Podeszłam do stolika,aby nalać sobie odrobiny soku.Nagle koło mnie pojawił się ten sam mężczyzna,który zaczepił mnie wczoraj przed balem.
-Witaj Amy.Nazywam się  Charles Bonnet,ale mów mi po prostu Charlie-mężczyzna uśmiechnął się ukazując swoje lśniące zęby i wyciągnął do mnie dłoń.Podałam mu swoją,Charles mocno ją uścisnął.-Mogę mówić Ci po imieniu?-zapytał.
-Tak, oczywiście panie...To znaczy Charlie-poprawiłam się na widok jego niezadowolonej miny.
-Pozwolisz ze mną na chwilkę?Chciałbym coś Ci pokazać-zapytał Charlie.Nie czekając na moją odpowiedź skierował się do długiego korytarza.Podążałam za nim,niczym jego własny cień,aby nie zgubić się w zakamarkach willi.
Charlie zatrzymał się dopiero przy drzwiach pokoju najbardziej wysuniętego na północ.Odwrócił się i spojrzał na mnie.Potem otworzył drzwi i wszedł do pomieszczenia,które było wielką bibliotek.
Regały z książkami sięgały do sufitu i wszystkie był zapełnione książkami ułożonymi kolorystycznie.Ktoś musiał się bardzo napracować.Odnalazłam Charliego między regałami,co wcale nie było takie łatwe.Mężczyzna wskazał na róg pokoju.Stało w nim biurko oraz oszklona gablotka.Charlie podszedł do niej i wyciągnął coś,co przypominało album na zdjęcia.Ruchem ręki zachęcił mnie do podejścia bliżej.Zrobiłam dwa kroki w przód i Charlie dał mi do ręki album na zdjęcia.
-Zajrzyj do środka-powiedział tajemniczo.
Otworzyłam album.Na pierwszej stronie znajdowało się zdjęcie wieży Eiffla,przed którą stały trzy postacie.Jedna z nich przykuła moja uwagę.Była to młoda,roześmiana kobieta,która przypominała mi moją ciotkę...Zaraz,moją ciotkę!?Nie,to przecież niemożliwe,ciotka nigdy się nie uśmiecha,co dopiero śmieje.Chyba że...
Spojrzałam pytająco na Charlesa.Przytaknął mi.Przekartkowałam cały album.Na każdym zdjęciu były te same osoby,tylko w różnych miejscach.
-Znałeś....znałeś moich rodziców?-zapytałam.
-Tak, byliśmy przyjaciółmi od lat.Teraz,kiedy dowiedziałaś się całej prawdy twoja ciotka skontaktowała się ze mną,ponieważ...-otworzył gablotkę i wyjął dwie koperty.-...ponieważ to jest dla ciebie.Dla ciebie i twojego brata.
Sięgnęłam ręką po dwie koperty.Jedna była zaadresowana do mnie,druga do Mike'a.Na kopercie widniało to samo,chwiejne pismo.
-To listy od twojej matki.Miałem wam to dać kiedy....a z resztą dowiesz się wszystkiego z listu.
-Dlaczego...dlaczego dajesz mi to dopiero teraz?
-Ponieważ miałem nie mieszać się w sprawy twojego wychowania.Twoja ciotka miała skontaktować się ze mną,kiedy uzna,że już możesz otrzymać ten list.Ta konferencja była tylko takim pretekstem,do twojego przyjazdu tutaj.
Przejrzałam jeszcze album ze zdjęciami i posłuchałam opowieści Charliego o moich rodzicach i wróciłam do hotelu.Następnego ranka pożegnałam się z Jessicą.
I znowu byłam zdana wyłącznie na siebie.

poniedziałek, 16 lipca 2012

25.Big in Korea 2

Może po 15 minutach drogi dojechaliśmy na miejsce.Wysiedliśmy przed dużym budynkiem,który był chyba czymś w rodzaju uniwersytetu.Weszliśmy do środka.Czekała już na nas grupka studentów.Jeden z chłopaków wywarł na Penelope ogromne wrażenie.Poczułam,ze większość studentów przygląda się mi.Po chwili przyszedł mężczyzna,który musiał być ich nauczycielem.Zaczął z nimi rozmawiać po koreańsku.Potem zwrócił się do nas po angielsku:
-Witajcie w Korei moi drodzy.Mam nadzieje,ze spodoba wam się tutaj.To są jedni z moich najlepszych uczniów,którzy będą waszymi przewodnikami i opiekunami zarazem-nauczyciel osiadł na krześle i wyjął jakaś kartkę-Teraz będę wyczytywać wasze nazwiska z listy.Niech wyczytana osoba podniesie rękę,a podejdzie do niej jej opiekun.
"Oby nie była to lista alfabetyczna"-pomyślałam.

Miałam szczęście: nauczyciel przeczytał moje nazwisko mniej więcej w połowie.Nieśmiało podniosłam rękę.Podeszła do mnie niewiele wyższa,drobna,rudowłosa dziewczyna,która przedstawiła mi się jako Jessica Kwiatkowska.Miała dziwne nazwisko,takie zupełnie nie pasujące do Koreanki.
Nim wszyscy rozeszliśmy się w swoje strony Goku podszedł do mnie,nachylił się i powiedział szeptem na ucho:
-Masz szczęście.Trafiła Ci się najlepsza uczennica.Na pewno dużo wie o Seulu.
-Skąd wiesz?-powiedziałam równie cicho.
Goku wskazał l ruchem głowy na gablotkę,w której znajdował się napis : "Uczennica semestru",zdjęcie Jessicy i jakieś informacje, których nie przeczytałam,bo razem z dziewczyna wyszłyśmy na zewnątrz.
Jessica opowiadała o mijanych miejscach,jakby była profesjonalnym przewodnikiem.Przez cały czas robiłam zdjęcia swoją lustrzaną.Potem poszłyśmy do kawiarni :"M'amie" .Siadłyśmy przy jednym ze stolików i zamówiliśmy Red Velvet Cake i Naleśniki z mascarpone.

Czekając na deser wyjęłam z torby swój szkicownik i ołówek.Z głośników zaczęła  lecieć następna piosenka.Usłyszałam ciche łkanie.Spojrzałam na Jessice.Płakała.Nie wiedziałam,co mogło się stać.Gdy spytałam,dziewczyna wyjaśniła,ze ta piosenka przypomina jej o swoim chłopaku.Nie chciałam jej wypytywać o partnera.Zadałam tylko jedno pytanie : "jak wygląda?"Otworzyłam szkicownik na pustej stronie i wzięłam ołówek do reki.Kiedy Jessica opisywała ukochanego w skupieniu próbowałam przenieść słowa na papier.Ołówek delikatnie muskał papier.Po chwili z kartki spoglądał na mnie młody,dość przystojny Koreańczyk.Bez słowa podsunęłam szkic dziewczynie.Ta szybko wyjęła zdjęcie z portfela.Zaniemówiła.Podobieństwo było uderzające.
Kolejne dni w Korei mijały w miłej atmosferze.Dzielenie pokoju z Penelope wcale nie dało mi się we znaki.Codziennie spotykałam się z Jess i mało czasu spędzałam w hotelu.Zaskoczyło mnie to,że tak dobrze się dogadywałyśmy.Różniłyśmy wyglądem i stylem ubierania,ale nasze charaktery w jakiś dziwny sposób się uzupełniały.Można powiedzieć,że stałyśmy się przyjaciółkami.Dziewczyna pokazała mi prawie cały Seul.Moja lustrzanka była przepełniona nie tylko zdjęciami miasta,ale też fotografiami,na których byłam razem z Jessicą.Dziewiętnastolatka ze swoją urodą i zdolnościami do pozowania mogła zostać modelką.
Niestety sielanka nie trwała długo.W hotelu zepsuło się ogrzewanie i wszystkie osoby zamieszkujące go musiały wyprowadzić się. Jedynym wolnym noclegiem była mała,brudna,stara gospoda.Jessica zaproponowała mi mieszkanie z nią.Po dłuższym przekonywaniu zgodziłam się.Dom dziewczyny był duży,a do tego świetnie urządzony.
Nadszedł 20 grudnia.Święta były coraz bliżej.Nie zamierzałam wrócić na nie do domu.Rozmawiałam o tym z ''rodzicami'' przez komunikator internetowy.Zdaje mi się,że byli zadowoleni z tego powodu.Co prawda kupili mi już prezent,ale postanowili wręczyć mi go po powrocie.Po skończonej rozmowie wyłączyłam komputer.Kiedy zeszłam na dół Jessicy nie było w domu.Sadząc po zostawionych na podłodze papierach musiała być w trakcie sprzątania salonu.Postanowiłam,że dokończę to za nią.Podniosłam kartki i już miałam je odłożyć,kiedy coś przykuło moja uwagę.Zaczęłam czytać jedna z kartek.Wynikało z niej, ze Jessica jest w ciąży i zamierza ją usunąć.Nie mogłam w to uwierzyć.Właściwie nie chciałam w to uwierzyć.Zostawiłam papiery tam,gdzie leżały na początku i zaczęłam oglądać telewizję.
Jess po powrocie była czymś wyraźnie ucieszona.Oznajmiła mi,że święta spędzimy u jej znajomych.Wtedy właśnie uświadomiłam sobie,ze nie mam odpowiednich ubrań na taka okazje.Dla dziewczyny nie było to żadnym problemem : od razu wyciągnęła mnie na zakupy.Kiedy ubrania zostały kupione rozeszłyśmy się po centrum handlowym w celu kupienia prezentów.
Mina służącego,który po nas przyjechał 23 grudnia,była bezcenna.Nie wiedział jak ma zmieścić w bagażniku tonę naszych prezentów oraz ubrania na wigilie i sylwestra.Podróż minęła mi szybko.Przez cala drogę słuchałam muzyki oraz przeglądałam zrobione przeze mnie zdjęcia.

Nastepnego dnia zapakowałam i podpisałam prezenty.Po południu wyszykowałam się i razem z Jess poszłam do sali,gdzie miała odbywać się wigilia.Sala była ogromna i urządzona bardzo szykownie.Prezenty położyłyśmy obok innych,pod choinka.Chwile potem zebrały się tez pozostałe osoby.Złożyliśmy sobie nawzajem życzenia i zasiedliśmy do stołu.W wieczerzy brało udział około 15 osób.Atmosfera była bardzo przyjemna,jak w towarzystwie prawdziwej,kochającej się rodziny.Nawet nie zauważyłam kiedy Jess i chłopak o imieniu MiNam wymknęli się z sali.Wrócili na rozpakowywanie prezentów.Nie wiedziałam,że prezenty,które dałam całej reszcie,tak bardzo się im spodobają.Upominki od nich także przypadły mi do gustu.Poszłam po swoja lustrzankę.Poprosiłam,aby Jess,Jeremy,MiNam i jego siostra zapozowali w strojach mikołaja do zdjęcia.Gdy się zgodzili strzeliłam im kilka fotek.Potem sfotografowałam cala resztę.Chciałam mieć jakaś pamiątkę po tych świętach.
                                                                      ~*~*~ 
Przepraszam za możliwe literówki,pisałam na szybko.Opowiadanie połączone jest z  opowiadaniem mojej przyjaciółki.Na razie muszę chyba zawiesić bloga.Wyjeżdżam w góry z rodzicami i nie wiem czy będę miała okazję coś dodać.
Jeżeli macie do mnie jakieś pytania to zapraszam na formspringa.
W to okienko wpisujemy pytanie,albo coś co chcecie mi przekazać a potem klikacie ''ask'' .Łatwe prawda ?

środa, 11 lipca 2012

24.Big in Korea

Dzień wyjazdu do Korei zbliżał się wielkimi krokami.Niemal każdy z uczniów zapomniał o wycieczce przez wystawianie ocen.Dopiero ostatniego  dnia nauki w tym roku kalendarzowym moja klasa przypomniała sobie o podróży.Pomogła jej w tym pani Fox.
-15 grudnia o godzinie szóstej spotykamy się na lotnisku.Rozdam wam bilety i po odprawie będę musiała się z wami rozstać.Gdy dolecicie ,na lotnisku będzie czekał na was autobus,który zawiezie was do hotelu.Dalszych informacji udzieli wam obsługa-mówiła.-Macie  może jakieś pytania?
Rękę podniósł blondyn z trzeciej ławki od okna.
-tak Tom?
-A gdzie my w ogóle wybieramy się 15 grudnia?
Cała klasa zaśmiała się.Tom był często  nieogarnięty,ale nikomu to nie przeszkadzało,wręcz przeciwnie : rozśmieszało nas to.
-Lecicie do Korei.Nie wiem czy sobie tam poradzisz-westchnęła nauczycielka.
-Niech się pani nie martwi.Dam sobie radę-powiedział rozradowany chłopak.
Zadzwonił dzwonek.Poszłam do szatni.Kiedy weszłam do niej usłyszałam,że Penelope przechwala się,że w Korei kupi sobie tonę drogich ciuchów.Nie chciałam tego słuchać,więc prędko wyszłam z szatni przed szkołę.
Gdy weszłam do swojego pokoju od razu rzuciłam torbę na łóżko.Poszłam do sąsiedniego pokoju,gdzie przechowywałam różne niepotrzebne rzeczy i wzięłam walizkę.Wróciłam z nią do mojego pokoju i puściłam na mojej wieży stereo płytę" Minutes to midnight" .Otworzyłam swoja szafę.Do końca nie wiedziałam jakie ubrania powinnam  wziąć ze sobą.W końcu zdecydowałam się na zabranie koszulek z :Linkin Parku,AC/DC,30 seconds to mars,Green Day;'a,Paramore,my chemical romance,Guns n' roses,z giarą  i jednorożcem,bluz wkładanych przez głowę z Nirvany,Bring Me The Horizon,z tęczą oraz czterech par rurek : czarnych,niebieskich,czerwonych i w zwykłym jeansowym odcieniu.Naszykowałam sobie czarną koszulkę,na której widniał Ryuk,szare rurki oraz czarno-białą bejsbolówkę.Te ubrania miałam założyć następnego dnia.Spakowałam bieliznę i poszłam do łazienki.Zapakowałam kosmetyczkę i wróciłam do pokoju.Wrzuciłam do walizki kilka rzeczy i uznałam,ze już jestem gotowa.
Poszłam się przejść po okolicy.Spotkałam ciocię,która dała mi trochę pieniędzy na wyjazd.Potem wróciłam do domu i poszłam spać.
Nazajutrz wstałam o piątej.Szybko ubrałam się,zabrałam bagaż,torbę i wyszłam na przystanek.
Na lotnisku byłam o 5:50.Rozejrzałam się dookoła.Mojej klasy nie dało się nie zauważyć.Od razu podeszłam do nich.Wszyscy zabierali ze sobą walizkę,tylko Penelope miała dwie walizki oraz dwie torby podróżne.
Na lotnisku było dużo ludzi.Czułam na sobie ich spojrzenia.Żałowałam,że Alex wraz z rodzicami przeniosła się do innego miasta.Teraz swoimi niebieskimi włosami mogłaby przyciągać uwagę razem ze mną.
Nim się obejrzałam byłam już w samolocie.Siedziałam od okna,a koło miejsce koło mnie zajął Goku.Przez pierwszą godzinę lotu wcale nie rozmawialiśmy.Ja słuchałam muzyki,a on rozbawiał stewardesy.Przykułam jego uwagę dopiero,gdy rozpięłam bejsbolówkę i Goku zobaczył moją koszulkę z Ryuk'iem.Rozmowa zaczęła się od wymiany zdań o Death Note.Rozmawialiśmy o różnych rzeczach przez cały lot.
Kiedy wysiedliśmy z samolotu byliśmy bardzo podekscytowani.Znajdowaliśmy się w Seulu-sercu Korei.Odnalazłam swóh bagaż i poszłam za resztą klasy.Nagle Goku podbiegł do mnie i wziął moją walizkę.
-Pomogę Ci-powiedział.
-Nie musisz,dam sobie radę-odpowiedziałam zakłopotana.
-Żaden problem.chłopak uśmiechnął się.
Całą scenkę widziała zdenerwowana Penelope,która sama musiała taszczyć swój bagaż.Nie wiem dokładnie,która była godzina,ale panował tu duży ruch.Przez całą drogę moja klasa robiła zdjęcia przez szyby autobusu.
Kiedy dojechaliśmy pod hotel zaniemówiłam.Hotel był na oko 11 piętrowym,oszklonym budynkiem.Goku nadal chciał nieść moją  walizkę.Kłócenie się z nim było bezcelowe,więc po prostu pozwoliłam mu ją nieść.Przed wejściem młody Koreańczyk odśnieżał schody.Powitał nas i skierował do recepcji.Nawet dobrze mówił po angielsku.Pani pracująca na recepcji dała nam klucze do pokoi i powiedziała,że za pół godziny mamy jechać do swoich opiekunów-przewodników,którzy będą oprowadzać nas po mieście i okolicy.Wzięłam klucz do pokoju i pojechałam windą na 9 piętro.Stanęłam przed drzwiami swojego pokoju.Przez chwilę patrzyłam się na pozłacany numerek,po czym nacisnęłam klamkę.Na jednym z łóżek siedziała...Penelope.Okazało się,że to właśnie z n i ą miałam dzielić pokój.Zostawiłam walizkę koło wolnego łóżka i wróciłam na dół.Byłam tak zdenerwowana,żę nawet nie zwróciłam uwagi na wygląd pokoju.
Miałam jeszcze dużo czasu,więc udałam się do hotelowej kawiarni i zamówiłam gorącą czekoladę.Za oknem prószył śnieg.Obserwowałam wirujące płatki śniegu i piłam czekoladę.Kiedy skończyłam wyszłam przed hotel.Poszukałam w torbie słuchawek.Usiadłam na murku i zaczęłam słuchać muzyki.
Coraz więcej osób z klasy gromadziło się przed wejściem.Chwilę potem pojawił się autobus.Wsiedliśmy do środka i ruszyliśmy w drogę.

piątek, 6 lipca 2012

23.Powstaje co ?

Poniedziałek.Kolejna nudna godzina wychowawcza.Jak zwykle rysowałam coś na tylnej stronie zeszytu od matematyki.Było tam już pełno moich rysunków.
W klasie panował gwar.Wszyscy głośno rozmawiali,śmiali się.Tak wyglądała niemal każda lekcja z moją poprzednią klasą.Brakowało mi jej.
Nasza wychowawczyni pani Fox próbowała nas uciszyć.Kiedy wreszcie jej się to udało powiedziała :
-Mam dla was bardzo dobą wiadomość...
-Szkoła zostanie zamknięta?-zażartował chłopak,na którego wszyscy mówiliśmy Goku,ponieważ był fanem Dragon Ball'a.
Nauczycielka zignorowała go.
-...Niedawno do szkoły zgłosił się anonimowy sponsor,który zafundował całej naszej klasie wycieczkę do Korei Południowej!-wychowawczyni była podekscytowana.
Cała klasa była zszokowana.Przecież taka wycieczka,jeszcze dla całej naszej klasy,musiała bardzo dużo kosztować.
-A czemu akurat do Korei?-zapytał Goku-Nie lepiej byłoby polecieć do Japonii?Przecież to właśnie tam powstaje anime..
-Powstaje co?-spytała matematyczka
-Anime.To takie...
-Japońskie bajki dla dzieci-przerwała mu Penelope.Goku obrzucił ją gardzącym spojrzeniem i nie odezwał się już do końca lekcji.
-Będziesz mógł odwiedzić Japonię po wycieczce.Wszyscy dostanie po bilecie na samolot,spotkam się z wami na lotnisku,ale do Korei polecicie sami.Po wycieczce będziecie mogli jechać gdzie chcecie ,a później  wrócicie do Ameryki samolotem linii lotniczej naszego sponsora.
-Data powrotu jest do naszego wyboru?
-Tak-odrzekła nauczycielka-Będziecie mieli czas najpóźniej do 2 stycznia.Tylko musicie przynieść podpisane zgody przez rodziców-to powiedziawszy nauczycielka rozdała nam zgody.
Zadzwonił dzwonek.Wyszliśmy z klasy i udaliśmy się w kierunku sali,gdzie mieliśmy następna lekcję.
Gdy po zajęciach wyszłam ze szkoły moim oczom ukazał się biały puch.To i tak wcześnie,bo był dopiero 3 grudnia.
Autobus przyjechał punktualnie.Kiedy przejeżdżał obok przystanku,na którym zawsze wysiadałam zostałam na swoim miejscu.Postanowiłam,że zrobię nieoczekiwaną wizytę moim ''rodzicom'',żeby podpisali mi zgodę.
Stałam przed ich drzwiami i zadzwoniłam dzwonkiem.To był pierwszy raz,kiedy go użyłam.
Otworzyła mi moja ciotka.Ciotka.Nie pasowało to do niej,ale teraz tylko tak mogłam ją nazywać.Otrzepałam moje zaśnieżone martensy i bez pytania weszłam do środka.Zostawiłam buty i kurtkę w przedpokoju i weszłam do salonu.Usiadłam na kanapie i zaczęłam przeszukiwać torbę.
-Co Cię do nas sprowadza?-zapytała obojętnie ciotka.
-Mam dla was prośbę: podpiszcie mi tą kartkę-położyłam zgodę na stoliku.
Moja ciotka bez wahania podpisała się i zawołała mojego wujka,aby zrobił to samo.Kiedy skończył schowałam kartkę z powrotem do torby.
-W zasadzie to byłloby na tyle-powiedziałam i wstałam z kanapy
-Amy zaczekaj.My też mamy dla Ciebie prośbę.-powiedziała ciotka.Wróciłam na swoje miejsce.
-Po sylwestrze jest konferencja we Francji.Nie możemy na nią pojechać,a musimy odebrać na niej coś ważnego.
-I ja niby mam tam pojechać i wziąć to za was,tak?
-W sumie to tak -powiedział mój wujek.
-Dobra,daj te bilety-rzuciłam obojętnie i odebrałam kopertę od mojego wujka.Potem poszłam do przedpokoju,ubrałam się i wyszłam.
                                                        ~  * ~  *    ~  *  ~
Przepraszam,że krótki,ale pisany na szybko bo zaraz jest Harry Potter.Następny postaram się dodać szybko i obiecuję,że będzie dłuższy.

czwartek, 5 lipca 2012

22.Włosy proste =pokręcone życie

Dom-szkoła-dom-trening-dom....Tak wyglądała reszta mojego tygodnia.
W sobotę obudziłam się około 9,dość późno jak na mnie.Od razu wzięłam telefon do ręki.Zobaczyłam,że dostałam wiadomość od Brooke :'' Wpadnij dzisiaj do mnie  o 14 na obiad z okazji rocznicy moich rodziców.Nie musisz przynosić prezentu, najważniejsze żebyś była''
Wiedziałam,że nic dobrego z tego nie wyniknie.Mimo to,odpisałam,że przyjdę.
Szybko zeszłam do kuchni i zjadłam śniadanie.Potem ubrałam się w jakieś pierwsze lepsze ciuchy.
Rodzice Brooke przywiązywali dużą wagę do wyglądu człowieka,więc z tego względu,że za mną nie przepadali,musiałam dobrze wyglądać. Przeszukiwałam szafę w poszukiwaniu jakiś stosownych ubrań.Nie było to łatwe,bo do mojej garderoby należały ubrania,które na pewno nie spodobałyby się rodzicom Brooke.
Była już 12:30 kiedy miałam skompletowany strój.Poszłam do łazienki i szczotką do ubrań przeczyściłam mój strój,a następnie wyprasowałam go.Umyłam włosy i szybko je wysuszyłam.Uczesałam je i spojrzałam w lustro.''Dziwne,że od zawsze mam idealnie proste włosy,w odróżnieniu od mojego życia''pomyślałam i wróciłam do pokoju.
Ubrałam się i poszłam do pokoju,w którym mieszkała Brooke.Było tu duże lustro,w którym mogłam obejrzeć całokształt.Nie wyglądałam najgorzej.Biała,zwiewna bluzka,pożyczona od Brooke,oraz czarne rurki dobrze się ze sobą komponowały.Moje różowe włosy również nie wyglądały źle z tym strojem.
Tak czy siak,nie miało to aż takiego znaczenia,rodzice Brooke nie lubili koloru moich włosów.Natomiast Brooke była w nich zakochana.Zupełnie nie wiem dlaczego.
Szybko przeczyściłam moje martensy,założyłam kurtkę,wzięłam torbę i wyszłam z domu.
Udałam się w stronę domu Brooke.Nie wiem dokładnie ile szłam,ale wiem,że musiało to trwać około 10 piosenek.Przed domem znalazłam się równo o 13:59.Szybko podeszłam do drzwi i zadzwoniłam dzwonkiem.
Otworzyła mi mama Brooke.Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głowy i spojrzała na zegarek.
-Hmn...Jesteś punktualnie...ciekawe...-powiedziała lekko zamyślona
-A to źle?-postarałam się,aby najmniej kpiny było słychać w moim głosie.Chyba mi się to udało.
-Wręcz przeciwnie..-odpowiedziała kobieta bacznie mi się przyglądając - Wejdź proszę.
Weszłam do środka i zdjęłam buty.Postawiłam je koło siebie dość równo,żeby mama Brooke do niczego sie nie przyczepiła.
-To są te całe martensy,tak?-zapytała mnie
-No tak-odpowiedziałam nieco zmieszana.
-W takim razie nie rozumiem dlaczego Brooke przez cały czas się nimi podnieca.Podobnie jest z twoimi włosami.Tak w ogóle dlaczego akurat różowy ?
Nie wiedziałam jak odpowiedzieć na to pytanie.Na szczęście z opresji wybawił mnie głos starszej pani dobiegający z jadalni :
-Ktoś przyszedł?Przecież na nikogo nie czekaliśmy...
-Babciu,przecież mówiłam,że ma przyjść jeszcze moja przyjaciółka -tym razem usłyszałam głos Brooke.
Poszłam za mamą Brooke do jadalni i...
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom-przy stole oprócz Brooke i jej taty siedziała jeszcze starsza pani,którą spotkałam w autobusie.
''Może już mnie nie pamięta?Starsze osoby mają słabą pamięć''-myślałam-''Och,Amy,kogo ty oszukujesz,przecież na pewno skojarzy cię przez włosy.''Wtedy po raz pierwszy żałowałam,że są różowe.
Usiadłam na miejscu wskazanym przez tatę Brooke i czekałam na rozwój sytuacji.
-Babciu,to jest moja przyjaciółka Amy-w końcu Brooke zabrała głos.
-My już się poznałyśmy.Może i nie w najmilszych okolicznościach,ale ja o tobie nie zapomniałam-powiedziała babcia Brooke.- Moja Brooke dużo mi o Tobie opowiadała,ale to jednak nie to samo,jak usłyszenie tego wszystkiego od Ciebie.Poza tym zaciekawiło mnie to,co powiedziałaś w autobusie.
Rozejrzałam sie nerwowo po pokoju.Miałam im tak po prostu opowiedzieć to wszystko?
-Nie krępuj się Amy,my tez z chęcią posłuchamy-dodał ojciec Brooke.
''Dasz radę.Zbyt długo przed tym uciekałaś.Musisz stawić temu czoło.''-takie myśli krążyły mi po głowie
-A co dokładniej chcecie państwo usłyszeć?-zapytałam.
-Zacznij może od początku.Od swojego dzieciństwa-powiedziała babcia Brooke.Widać było,że naprawdę jest zainteresowana moją osobą.
-Dobrze-powiedziałam.-Wychowywałam się,jeżeli tak to można nazwać,  w domu,w którym mieszkałam z osobami,których jeszcze do niedawna nazywałam rodzicami.Oni mnie nienawidzili,ponieważ zniszczyłam ich karierę zawodową.Nie potrafili nawet udawać,że mnie kochają.Cały czas byłam zdana wyłącznie na siebie.Moi ''rodzice'' na wszystko mi pozwalali: mogłam wychodzić gdzie chciałam,z kim chciałam,o której chciałam,mogłam robić po prostu wszystko.Doskonale pamiętam,że wszyscy z moich kolegów i koleżanek z klasy zazdrościło mi tego.A ja ? Ja miałam po prostu tego dość,chciałam w jakikolwiek sposób zwrócić na siebie uwagę.Chciałam,żeby chociaż przez chwilę się mną zainteresowali.Wtedy zaczęłam robić graffiti w miejscach publicznych,nie obeszło też bez problemów z policją.Ale oni nie zwracali na to uwagi,nie zwracali uwagi na mnie.Uznałam wtedy,że to wszystko jest bezcelowe i zaprzestałam podobnym akcjom-wszyscy znajdujący się w tym domu przysłuchiwali mi się teraz z zaciekawieniem.-Około dwunastego roku życia poznałam kilku chłopaków : Jack'a,Michael'a i Joe'go.Świetnie się z nimi dogadywałam,więc zaczęłam spoędzać z nimi każdą wolną chwilę.Nie spotykałam się z moimi znajomymi z klasy,nawet z nimi nie rozmawiałam.Odizolowałam się od nich.Z resztą Brooke pewnie świetnie pamięta tamten okres czasu-spojrzałam na Brooke,która zmieszana opuściła głowę.-Z nimi czułam się świetnie.Robiliśmy rożne głupie,szalone rzeczy,zaczynając od wspólnej grze w kosza kończąc na braniu jakiś prochów,o których działaniu nic nie wiedzieliśmy, i uciekaniu przed policją.Niestety to wszystko skończyło się dość drastycznie : kiedy siedzieliśmy w środku nocy na ulicy doszło do wypadku samochodowego.Trójce z nas udało się uciec,ale niestety Joe' został potrącony przez auto.Następnego dnia zginął w szpitalu.To wydarzenie wstrząsnęło nami.Obwinialiśmy się za to,co się stało.Tak samo rodzice Joe'go znienawidzili nas.przestaliśmy wtedy się spotykać,ponieważ uznałam,że tak będzie lepiej i,że muszę wszystko sobie poukładać.Przez  dwa tygodnie od tego zdarzenia nie mogłam spać.Byłam załamana : na moich oczach zginęła osoba,którą kochałam.Zostałam wtedy kompletnie sama.Jednak jakoś sobie poradziłam.Przez pół roku nie było dnia,żebym o tym nie myślała.To wszystko niszczyło mnie od środka,ale przed wszystkimi udawałam,że jest dobrze.Tamten okres w moim życiu nauczył mnie,że nie warto przywiązywać się do ludzi i najlepiej być zdanym tylko na siebie.Tamte wydarzenia bardzo mnie zmieniły.Jakiś czas temu dowiedziałam się,że moi rodzice zginęli w wypadku i byłam wychowywana przez wujka i ciotkę,którzy po prostu mają mnie dość.A no i dowiedziałam się,że mam starszego brata.To byłoby na tyle.
Kiedy skończyłam  opowiadać dalsze rozmowy jakoś niespecjalnie się kleiły.Obiad zjedliśmy w jakiejś dziwnej,sztucznej atmosferze.
Po obiedzie poszłam do domu.Brooke postanowiła mnie odprowadzić.Nie odzywałyśmy się do siebie przez cała drogę.Dopiero kiedy byłyśmy w połowie drogi Brooke powiedziała :
-Nie wierzę w to co opowiedziałaś w domu.Przecież ty zawsze miałaś takie idealne życie,nie wiem po co teraz oszukiwałaś moją rodzinę.
Zatrzymałam się i spojrzałam na Brooke.
-Dlaczego przez te wszystkie lata wierzyłaś w moje kłamstwa,a nie chcesz uwierzyć w prawdę?-powiedziałam i zostawiłam Brooke.
                                                                     ♥   ♥   ♥
Przepraszam,że tak długo nie ukazywał się kolejny rozdział,ale nie miałam czasu go napisać i nie wiedziałam czy jest jakikolwiek sens,żeby dalej to ciągnąć.Zastanawiam się nad zawieszeniem bloga.Jeżeli jest jakakolwiek osoba czytająca ten szmelc to zapraszam do wyrażenia swojej opinii w komentarzu. 

wtorek, 19 czerwca 2012

21.Mojemu upadkowi towarzyszył huk.

W poniedziałek po wykańczającym treningu udałam się do sklepu.Po pierwsze : moja lodówka była pusta już od kilku dni,a po drugie trener kazał całej drużynie przejść na specjalną dietę dla sportowców.
Poszłam do największego ze sklepów na osiedlu.Było w nim praktycznie wszystko : artykuły spożywcze,zabawki,kosmetyki i wiele,wiele innych rzeczy.
Weszłam do środka.Przy wejściu znajdowały się tak zwane ''artykuły sezonowe'' .Teraz były tu grabie,łopaty,oraz dmuchawy i odkurzacze do liści.Poszłam do wysokich kolumn koszyków i zatrzymałam się koło nich.Zaczęłam przeszukiwać swoją torbę w celu znalezienia listy produktów,które będą potrzebne  do diety.Znalazłam jakąś kartkę-niestety była to instrukcja jak,w jakich ilościach i o jakich porach powinniśmy się odżywiać w ramach diety.''Na nic nie przyda mi się ta kartka,jeśli nie znajdę listy zakupów''-pomyślałam.Zobaczyłam kolejną kartkę i już sięgałam po nią ręką,kiedy...
Coś z ogromną siła uderzyło mnie prosto w przód głowy i twarz,od razu zwalając mnie z nóg.Mojemu upadkowi towarzyszył  huk.
Huczało mi w głowię,a przed oczami majaczyły się kolorowe koła.To było dziwne uczucie.Głowa bolała mnie tak przeraźliwie,że chwilowo straciłam kontakt z otoczeniem.Nie wiedziałam co się stało,ani gdzie jestem.Gdy po chwili wszystko się uspokoiło,przypomniałam sobie to ,co powinnam pamiętać.Dość niewyraźnie,,jakby przez mgłę zobaczyłam stojącego nade mną chłopaka.Kiedy o0braz był już mniej rozmazany zorientowałam się,że tym chłopakiem był Chad.Usiadłam na podłodze.Chad już otwierał usta,żeby coś powiedzieć,ale przeszkodziłam mu.
-Co się stało?
-Jakiś typek walnął Cię  przez przypadek łopatą do odśnieżania...Dość mocno walnął...i przewróciłaś się na koszyki-powiedział Chad-Zabiorę Cię do lekarza.Powinien zobaczyć,czy wszystko w porządku.
-Nic mi nie jest,wszystko okej..-powiedziałam.Ból powrócił.
-Tak?Czyli pewnie możesz teraz bez najmniejszego problemu wstać i kontynuować zakupy?-Chad uśmiechnął się ironicznie.
-Jasne-powiedziałam mało przekonująco i wstałam.Zrobiła jeden niepewny krok i od razu zakręciło mi się w głowie,straciłam równowagę i przewróciłam się na druga kolumnę koszyków.
Wszyscy się na mnie dziwnie patrzyli,za to ja spojrzałam na Chada.
-Na boisku poruszasz się zręczniej-chłopak próbował powstrzymać śmiech.
-Ha-ha-ha,bardzo śmieszne.Ciekawe jak ty byś się poruszał,gdybyś dostał łopatą prosto w głowę.
-No dobra,wstawaj-powiedział chłopak i pomógł mi wstać.Następnie podtrzymując mnie wyprowadził przed sklep.Słońce zaczęło tak intensywnie świecić mi w oczy,że nie mogłam na niczym innym się skupić.
Po chwili poczułam,że Chad wkłada mi coś do rąk.To był kask.Z trudem przestałam przejmować się świecącym słońcem.Zobaczyłam przed sobą motor.Niezłe cacko.Na nim siedział Chad.
-No dalej,wsiadaj.Tylko trzymaj się mocno-powiedział chłopak.
Założyłam kask i usiadłam za Chadem.Zdecydowałam się trzymać siedzenia,bo jakoś dziwnie było mi trzymać się Chada.
Jechaliśmy naprawdę szybko.,więc za chwilę byliśmy już pod szpitalem.
Chad znowu mnie podtrzymywał.Zaprowadził mnie na jakiś oddział,nie pamiętam jaki.Po chwili weszliśmy do środka.
Lekarzem był  dość młody mężczyzna.Kazał mi usiąść na krześle i wykonał kilka podstawowych badań.Potem powiedział,że to na szczęście nic poważnego i mogę wrócić do domu.
Wyszłam niepewnym krokiem z sali.Kierowałam się do wyjścia ze szpitala,kiedy dogonił mnie Chad.
-Jak się czujesz?Odwieźć cię do domu?-zapytał
-Nie musisz,dam sobie radę-powiedziałam i wyszłam przed szpital.Szłam już coraz pewniej i w swoim normalnym,szybkim tempem.
-Jesteś pewna?-powiedział chłopak,ale ja była już na schodach i nie słuchałam go.Zeskoczyłam z kilku ostatnich schodków i poszłam na najbliższy przystanek autobusowy.Spojrzałam na rozkład jazdy.W przeciągu godziny nie przyjeżdżał tu autobus,który podwiózłby mnie pod dom..Akurat przyjechał jakiś autobus,więc po prostu do niego wsiadłam.
Kiedy w autobusie zrobiło się tłoczno,po prostu z niego wysiadłam.Zorientowałam się wtedy,że jestem niedaleko mojej starej szkoły,więc postanowiłam się przejść.
Kiedy wróciłam do domu,pod drzwiami leżała reklamówka z zakupami.Zdziwiona zajrzałam do środka i znalazłam w niej karteczkę z napisem :
''Skoro nie mogłem Cię odwieźć,pomyślałem,że wyświadczę Ci inną przysługę.Polecam się na przyszłość :).
Chad.
PS Nie oddawaj mi pieniędzy.Pieniądze to nie wszystko,nie potrzebuję ich do szczęścia''
Mimowolnie uśmiechnęłam się,otworzyłam drzwi i weszłam do środka.

środa, 13 czerwca 2012

20.To było jedno ze zdań,których nienawidziłam.

Jeszcze następnego dnia nie dotarło do mnie co wydarzyło się wczoraj.Trafić do kosza z drugiego końca boiska?Ach Amy,jakaś ty głupia,to przecież niemożliwe.A może jednak...?
Teoretycznie żadna dziewczyna by tego nie dokonała.Właśnie-teoretycznie.
Byłam przecież inna niż inne dziewczyny.Czasami miałam wrażenie,że jestem ich przeciwieństwem.Może tak jest?
Przyzwyczaiłam się do tego,że jestem inna.Ale nie jestem inna aż do tego stopnia,żeby trafić do kosza z drugiej połowy boiska...A tak przynajmniej mi się wydaję.
A może nie było żadnego meczu?Może to mi się tylko śniło?
Pytania tego typu nie dawały mi spokoju.Straciłam nawet orientacje jaki jest dzień tygodnia,która jest godzina...Była niedziela godzina 15:30,a ja za pół godziny miałam spotkać się z Brooke.Dość długo się nie widziałyśmy.
Machinalnie założyłam moje martensy,włożyłam kurtkę,wzięłam torbę i wyszłam.Dzisiaj było trochę chłodniej niż wczoraj.Wiał wiatr i słońce schowało się gdzieś za chmurami.Poszłam na przystanek autobusowy.Autobus jak zwykle się spóźniał,ale byłam już do tego przyzwyczajona.Usiadłam na starej ławce i wyjęłam z torby słuchawki.Kiedy je rozplątywałam na przystanek przyszła starsza pani.Zdążyłam włączyć pierwszą piosenkę ,kiedy nagle zaczął padać deszcz.Na szczęście autobus już przyjechał.Wsiadłam do niego i zajęłam pierwsze lepsze miejsce przy oknie.
Patrzyłam na krople wody spływające po szybie,kiedy ktoś wyciągnął mi słuchawki z uszu.Odwróciłam się.Za mną stała starsza pani,która stała na przystanku.
-Przepraszam,ale to moje miejsce- powiedziała oburzona.
Rozejrzałam się po autobusie.Był pusty.
-Ma pani resztę autobusu dla siebie,może pani spokojnie usiąść gdzie pani chce-powiedziałam obojętnie
-Młoda damo,siedzę w tym miejscu od ponad 20 lat
-To dzisiaj może usiąść w innym miejscu-nie odpuszczałam.Nie chciałam żeby ta starsza pani miała satysfakcję z tego,że wygoniła mnie ze ''swojego'' siedzenia.
-To,że jeździsz bez biletu nie znaczy,że masz zachowywać się jakbyś była Albertem Einsteinem.I jak ty się odnosisz to starszych!?Brak szacunku!Tak cie rodzice wychowywali!?
-Akurat tak się składa,że rodzice mnie nie wychowywali,musiałam radzić sobie sama,proszę pani-powiedziałam z naciskiem na dwa ostatnie słowa.
Tym ją zdziwiłam.Oczy starszej pani zrobiły się wielkie jak frisbee.Usiadła na innym miejscu,daleko ode mnie,ale i tak spoglądała ukradkiem w moją stronę.Znowu wróciłam do spoglądania w szybę i czekałam na odpowiedni przystanek.
                                                                  ♥    ♥    ♥
Kiedy weszłam do kawiarni Brooke już tam była.Pewnie zaraz zacznie się gadka o tym,że ciągle się spóźniam.Westchnęłam i podeszłam do stolika ,przy którym siedziała Brooke.Odsunęłam krzesło i usiadłam na nim.
-Cześć-powiedziałam zdejmując skórzaną kurtkę.
-Cześć-powiedziała Brooke.Nagle przede mną pojawiła się gorąca czekolada postawiona przez kelnerkę-Już złożyłam zamówienie-dodała mieszając swoją kawę.
Jak Brooke dobrze mnie zna,zamówiła dla mnie czekoladę,bo wie,że nie lubię kawy.
-To...co tam u ciebie?-spytałam niepewnie patrząc na kręcącą się łyżeczkę Brooke.
-Wszystko dobrze...tylko z rodzicami ostatnio mi się nie układa...-westchnęła dziewczyna.
Właśnie to najbardziej mnie w niej denerwowało.Brooke miała normalną rodzinę,wychowywała się w normalnym domu,a ona przez cały czas narzekała.Ja miałam dużo gorzej,nadal mam,ale nie użalam się nad sobą.No ale przecież ja jestem''inna''.
-To przeze mnie,tak?-spytałam tak obojętnym tonem,że aż sama się wzdrygnęłam.Brooke najwyraźniej też.
Nic.Milczała.To była dla mnie wystarczająca odpowiedź.Wypiłam łyk czekolady.
-Moi rodzice mają rocznicę ślubu w tym tygodniu.Może pomogłabyś mi wybrać dla nich jakiś prezent?-Brooke błyskawicznie zmieniła temat.
-Jasne-patrzyłam na przechodniów na ulicy.
-We wtorek masz czas ?To jest jedyny dzień,kiedy mam chwilę,żeby to załatwić.W pozostałe dni musze uczyć się do sprawdzianów i różnych takich...
-Spoko-powiedziałam nie odrywając wzroku od szyby.
Rozmowa jakoś się nie kleiła.Nie rozumiem dlaczego-przecież wcześniej miałyśmy tyle wspólnych tematów.
-Jednak we wtorek nie mogę.Przez cały tydzień mam treningi koszykówki.Muszę sporo nadrobić.
-Ty grasz w kosza?Od kiedy?Przecież nie lubisz koszykówki-Brooke spojrzała na mnie pytająco.
-Yyy...Tak się składa,że od wczoraj.Od 2 lat koszykówka to mój ulubiony sport.
-Oddalamy się od siebie.Znowu-Brooke znowu westchnęła.
Przez chwile zastanawiałam się,co miała na myśli przez to ''znowu'.Niestety wiedziałam o co jej chodziło.
-Amy,co się z tobą dzieje?Widzę,że coś jest nie tak-powiedziała dziwnym głosem Brooke.
Pociągnęłam kolejny łyk czekolady.Nie wiedziałam jak odpowiedzieć,więc użyłam mojego standardowego kłamstwa.
-Nic,wszystko w porządku-spojrzałam jej w oczy,żeby uwierzyła.
-Zmieniłaś się...-skwitowała Brooke
Ze złości zacisnęłam dłonie pod stołem.To było jedno ze zdań,których nienawidziłam.
-Wcale nie-starałam się zachować spokój.
-Czyli sugerujesz,że tylko lepiej cię poznałam?
-Możliwe,nie przeczę-rozluźniłam dłonie.
-Znamy się tak długo,myślałam,że wiemy o sobie praktycznie wszystko.
-Tutaj się mylisz.Nie znasz tej prawdziwej mnie,więc bardzo mało o mnie wiesz-nie wytrzymałam.Musiałam to powiedzieć.
-Tak?!W takim razie opowiedz mi coś o twoim ''prawdziwym wcieleniu''-Brooke była zdenerwowana.
Nie umiałam,nie potrafiłam tego zrobić.Wypiłam ostatni łyk czekolady,założyłam swoją skórzaną kurtkę,wzięłam torbę,rzuciłam coś w stylu:''Przepraszam,muszę już iść''i wyszłam.
Rozpadało się na dobre.W sumie to lubię deszcz.Założyłam kaptur i żwawym krokiem poszłam na przystanek.Akurat przyjechał na niego autobus.Wsiadłam do niego.Usiadłam na miejscu przy oknie.Zobaczyłam tak zwanego kanara stojącego obok kierowcy.Kiedy autobus ruszył,mężczyzna podszedł do mnie z szyderczym uśmiechem i powiedział :
-Bileciki do kontroli poproszę.
Zaśmiałam się.No tak,przecież nie skasowałam biletu,a on musiał to zauważyć.Wyjęłam portfel,a z niego bilet miesięczny.Kanar spojrzał na niego,burknął ''dziękuję''i odszedł zgaszony.

środa, 6 czerwca 2012

19.Mecz

Rozejrzałam się po sali.Wyglądała tak jak zawsze,tylko dzisiaj na ścianach wisiały plakaty i transparenty mające na celu zagrzewać naszą drużynę.Podejrzewałam,że dzisiejszy mecz miał być meczem otwierającym sezon.Tak,sezon koszykarski rozpoczynał się dopiero w listopadzie,ponieważ pierwsze miesiące roku szkolnego zawsze były poświęcone na liczne treningi i skompletowanie składu drużyny.Dzisiaj wszystko powinno być dopięte na ostatni guzik.Najwyraźniej tak nie było.Coś musiało pójść nie tak.Musieli coś z tym zrobić,a potrzebowali w tym mnie.Tylko co to mogło być...
Wyrwałam się z rozmyśleń.Zauważyłam,że Jack i Michael nie stali już obok mnie.Gdzie oni mogli pójść!?Na szczęście nie musiałam panikować,bo Michael zaraz po mnie wrócił.
-Nie wiedziałem,że potrafisz się zgubić na sali-powiedział śmiejąc się.-Chodź-powiedział po czym złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą.
Puścił mnie dopiero w szatni naszej drużyny koszykarskiej.Było tu kilka szafek,podobnych do tych,które znajdowały się na szkolnych holach.Tutaj każda była podpisana nazwiskiem zawodnika.Oprócz jednej.Ściany były morelowe.W rogu pomieszczenia znajdowały się prysznice.
Pośrodku stała ławka.Dość długa ławka.Siedział na niej Chad.Nie zauważył kiedy weszliśmy do środka.Wyglądał na zdenerwowanego.Za nami nagle pojawił się Jack.Chad odwrócił się w naszą stronę,musiał usłyszeć Jacka.Chłopak spojrzał kolejno na Michaela,Jacka i na mnie.Zatrzymał na mnie wzrok na dłuższą chwilę.Źle czułam się z jego przeszywającym spojrzeniem.Chad rozchmurzył się.
-Czyli namówiliście ją?Dziękuję,uratowaliście mnie-powiedział i wyszedł z szatni.
Spojrzałam pytająco na chłopaków.
-Eeee....wszystko ci wyjaśnimy-powiedział zakłopotany Jack
-Mam taką nadzieje-powiedziałam i usiadłam na ławce.
-Więc to wszystko przez jednego z naszych zawodników...-zaczął niepewnie Jack
-Chestera-wtrącił Michael.-I tak go nie lubiłem.
-No tak,ja też...Ale nie o to chodzi.Chester jakiś czas temu naciągnął ścięgno...-Kontynuował Jack
-I nie może grać-znowu wtrącił Michael
-Stary,możesz mi nie przerywać!?-powiedział zdenerwowany Jack.Dość szybko się denerwował,tak samo jak ja.Zaśmiałam się.
-Dobra,już się zamykam-odrzekł chłopak i usiadł na ławce koło mnie.
-No więc Chester nie może grać w tym sezonie,więc nasza drużyna jest bez jednego zawodnika.Dzisiaj jest mecz otwierający sezon i głupio by było go zwalić,tym bardziej,że wygraliśmy puchar w zeszłym roku.No i w związku z tym Chad,nasz kapitan,ten ,który tu przed chwilą siedział,kojarzysz typa,miał znaleźć dobrego zawodnika,który zastąpiłby Chestera.No i Chad wybrał ciebie...
-Mnie?-nie byłam pewna,czy dobrze zrozumiałam co Jack przed chwilą powiedział.
-Tak ciebie.Zobaczył wczoraj jak z nami grasz i uznał,że jesteś niezła.
-No bo przecież jesteś-powiedział Michael-Przepraszam,musiałem się wtrącić-dodał,kiedy zobaczył,że Jack jest niezadowolony z jego ponownego wtrącenia się.
-Chad musiał dość długo przekonywać trenera,żeby przyjął cie do drużyny.Jeżeli nie zagrasz w tym meczu to będzie nasz koniec.
Do szatni przyszła duża grupka chłopaków-reszta drużyny.Kiedy mnie zobaczyli byli zdziwieni i zdenerwowani jednocześnie.Od razu zorientowali się,że ja jestem nowym zawodnikiem.Westchnęłam.
-Kiedy zaczyna się mecz?
-Za pół godziny...To znaczy,że zagrasz...?-zapytał z nadzieją Michael
-No a mam jakieś inne wyjście?
-W sumie możesz nas tu zostawić...-powiedział Jack.-Ale nie rób tego,proszę.
do szatni wszedł trener.Spojrzał na mnie i powiedział :
-No to pora zobaczyć jakie stroje w tym roku przygotowała nam nasza szkoła.
Wszyscy otworzyli swoje szafki.Ja również.W środku była niebieska koszulka,niebieskie spodnie,niebiesko-białe buty za kostkę z firmy nike.Była też tu duża,także w odcieniach niebieskiego i białego,torba oraz bejsbolówka.Z przodu koszulki znajdowała się podobizna głowy orła,natomiast z tyłu napisane wielkimi literami : Bennington i numer 15.Wyjęłam z szafki ubrania oraz buty i odwróciłam się.Zostałam szama w szatni.Widocznie chłopcy z drużyny wstydzili się przebierać ze mną w jednej szatni bardziej ode mnie.Szybko założyłam ubranie i zdjęłam buty.Prze chwilę patrzyłam się na moje żółte,błyszczące(niedawno je umyłam)martensy,po czym wrzuciłam je na dno szafki.Założyłam nowe buty do koszykówki.Rozmiar był idealny.Skierowałam się do wyjścia z szatni.Stanęłam jako ostatnia w rzędzie,w którym mieliśmy wyjść na boisko.Kiedy związywałam włosy w kitkę trener podszedł do mnie i powiedział :
-Chad powiedział,że dobrze grasz.Mam nadzieję,że się na tobie nie zawiodę.
Nogi się pode mną ugięły.Wszyscy wywierali na mnie presję,musiało mi pójść świetnie.Wzięłam głęboki wdech i wyszłam za resztą zawodników na boisko.
Przy wejściu minęliśmy cheerleaderki.Kiedy spojrzałam w ich stronę zobaczyłam Penelope i Jackie.Dziwnie się na mnie spojrzały.Nie przejmowałam się nimi.
Gra zaczęła się.Starałam się nie myśleć o wyniku,o ludziach na widowni,którzy właśnie mnie obserwowali.Starałam się grać swobodnie,tak jak zawsze.Na początku wszystko szło tak,jak powinno.Trener drużyny przeciwnej zrobił przerwę techniczną.Spojrzałam na tablicę z wynikami: przegrywaliśmy dwoma punktami,a do końca meczu zostało 10 sekund.Od tych 10 sekund zależał wynik meczu.
Znowu weszliśmy na boisko.Sędzia zagwizdał i piłka została wprowadzona do gry.Jack przejął piłkę i podał ją do Marka,który nie był zbytnio ogarnięty i zaczął biec do naszego kosza .Próbowałam go zatrzymać ,kiedy nagle podał mi piłkę.Byłam prawie pod samym koszem,wiedziałam,że nie mamy już szans na zdobycie decydujących punktów.Mimo to wycelowałam w kosz przeciwnika i rzuciłam piłkę.Chwilę potem usłyszałam aplauz na widowni i dźwięk oznajmujący koniec meczu.Jeszcze całkowicie nie doszło do mnie to,co przed chwilą się stało,a już cała drużyna dźwigała mnie na rękach.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

18.Lubię zostać sama ze swoimi problemami.

To był pierwszy dzień tej jesieni,kiedy obudziło mnie słońce,mimo że był już 15 listopada.Wstałam z łóżka i podeszłam do okna.Na podwórku i ulicy było pełno czerwonych,pomarańczowych i żółtych liści.Brooke zawsze to przeszkadzało,dlatego zgarniała liście z podwórka w kupkę,w którą później wskakiwałam sprawiając,że podwórko wyglądało tak,jak na początku.Brooke denerwowała się i zaczynała wszystko od nowa.Lubiłam tak jej przeszkadzać.Ta jesień będzie inna.Bez Brooke,która mieszka teraz ze swoimi rodzicami.Jakoś mi jej nie brakowało,już jako dziecko musiałam nauczyć się żyć z samotnością,żyć bez miłości i jakiejkolwiek pomocy.Lubię zostać sama ze swoimi problemami.Tak po prostu.Zawsze musiałam to radzić sobie sama,a teraz to już tylko kwestia przyzwyczajenia.
Ubrałam się i zeszłam do kuchni.Otworzyłam szufladę i wyjęłam z niej baton zbożowy.Musiało mi to posłużyć za śniadanie,bo w mojej lodówce było tylko światło.Wzięłam moją ulubioną torbę w czarno-białą  kratkę ( KLIK) i wyszłam przed dom.W twarz uderzył mnie podmuch ciepłego wiatru rozwiewający moją grzywkę.Odgarnęłam ją ruchem głowy,dokładnie tak samo jak wczoraj Chad.''czyli jednak mamy ze sobą coś wspólnego''-pomyślałam,zaśmiałam się w duchu,zamknęłam drzwi na klucz i ruszyłam przed siebie.
Do mojej natury należało szybkie chodzenie,więc kilka minut później byłam u celu.Był to pagórek ,z którego widać było całe miasto.
Przyszłam tu po raz pierwszy kiedy miałam 10 lat.Od tamtego dnia przychodziłam tu codziennie.Dopiero 2 lata później przestałam tu przychodzić.Dlaczego?Ponieważ zaczął się wtedy nowy okres w moim życiu.Nie był on najlepszy dla moich przyjaciół z klasy,ale sądzę,że sprawił,że jestem teraz jaka jestem.
Usiadłam pod drzewem i wyjęłam z torby książkę do matematyki.Otworzyłam ją i zaczęłam się uczyć.W poniedziałek.Czekał mnie sprawdzian,którego nie mogłam zawalić,a nauka w plenerze przychodziła mi trochę łatwiej.Jednak po godzinie nauki poczułam się znużona i zasnęłam.
Nie wiem ile trwał mój sen.Kiedy obudziłam się,nie miałam ochoty wstawać.Nadal leżałam na trawie,tylko teraz oglądałam chmury.Wiatr ucichł,panowała cisza,która przerwało szuranie opadłych liści.Podniosłam głowę.Za mną stali Jack i Michael.Ostatnio jakoś lubili zachodzić mnie tak od tyłu.Chłopcy spojrzeli po sobie po czym Jack nieśmiało podszedł bliżej i usiadł koło mnie.Obejrzał się i skinął na Michaela,który również usiadł obok mnie,tylko,że z drugiej strony.Przez jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu.Nie trwało to długo,ale jakoś dziwnie czułam się w ich towarzystwie,kiedy panowała taka niezręczna cisza jak teraz.W końcu odważyłam się ją przerwać.
-Po co tutaj przyszliście?-spytałam i wzięłam do ręki jednego z opadłych liści,które leżały wokoło.
-Bo mamy do ciebie sprawę...-powiedział Jack patrząc na Michaela.
-Bardzo ważną-dodał drugi chłopak spoglądając na zegarek w swoim telefonie.
-No to mówcie o co chodzi-podarłam liść na małe kawałki i rzuciłam przed siebie.
-W takim razie chodź-powiedział Michael i wstał.Tak samo jak Jack.Otrzepali swoje spodnie i zaczęli schodzić z pagórka.
Szybko zerwałam się na równe nogi,wzięłam torbę i zaczęłam zbiegać z pagórka za nimi.Chwilę później przekonałam się,że nie był to najlepszy pomysł-potknęłam się i przewróciłam prosto na chłopaków i całą trójką stoczyliśmy się z pagórka.Zaczęliśmy się głośno śmiać.Przechodnie dziwnie się na nas patrzyli,ale nie obchodziło nas to.Wstaliśmy,otrzepaliśmy ubrania i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Przez cała trasę żartowaliśmy i śmialiśmy się.Nawet nie zauważyłam,kiedy byliśmy na miejscu.Znajdowaliśmy się pod szkołą,co trochę mnie zdziwiło,bo raczej żaden z nich nie lubił chodzić do szkoły,zwłaszcza w soboty.O nic nie pytając podeszłam razem z nimi pod wejście do szkoły.Michael pociągnął drzwi za klamkę,żeby je otworzyć.Jednak ani drgnęły.Zdziwiony Jack chciał pomóc koledze i również pociągnął za klamkę.Niestety bez skutku.Siłowali się z drzwiami przez chwilę,wyglądało to dość śmiesznie,ale próbowałam powstrzymać śmiech,żeby ich nie urazić.W końcu zdenerwowany Michael kopnął w drzwi.Nic to nie dało,ale zaczęła go boleć noga.Na szczęście ból był tylko chwilowy.
Odwróciłam się.Zobaczyłam woźnego,który dziwnie nam się przyglądał.Podszedł do nas z pękiem kluczy i wkładając jeden z nich do dziurki od klucza powiedział :
-Nie wiedziałem,że będziecie chcieli włamać się do szkoły w sobotę.
-Przecież dzisiaj jest mecz-powiedział oburzony Jack.
-O,faktycznie,musiałem zapomnieć.Starość nie radość -woźny uśmiechnął się do mnie.Także odpowiedziałam mu uśmiechem.
Kiedy woźny otworzył już drzwi,weszliśmy za nim do szkoły.Przemierzaliśmy puste korytarze.Po raz pierwszy nie było tutaj tłocznie.Nie wiedziałam dokąd ani po co tutaj przyszliśmy,ale wierzyłam,że zaraz się tego dowiem.Skierowaliśmy się na salę.Krzesełka aż się błyszczały,nie wiedziałam,że myłam je wczoraj aż tak dokładnie.
Z tego,co wywnioskowałam z rozmowy Jacka z woźnym dzisiaj miał być tutaj mecz.Mecz koszykarski rzecz jasna.Więc czego Jack z Michaelem mogli ode mnie chcieć?